Chciałabym pisać więcej o ciałopozytywności (body positivity). Długo się przed tym wzbraniałam, bo na tapecie były wciąż sprawy cięższego kalibru i szczerze mówiąc nie do końca odnajdywałam się w narracji miłości do własnego ciała. Nie żebym go nie kochała. Kocham je nawet bardzo. Czasem aż za bardzo. Ale hello, to trochę nawiedzone, a ja wyrosłam z bycia hippiską tak jakoś w 1998. Niemniej, podejmuję wyzwanie. Ciałopozytywność ma sens i nie musi oznaczać tylko selfiefeminizmu. Zresztą selfiefeminizm też ma sens. Ale dziś nie o tym.

Mówi się czasem, że nurt bodypositivity to taki feminizm w stylu soft, w dodatku dość egoistyczny, ale jeśli mówimy “my body my choice” w sprawach wagi państwowej, to wnioskując z większego na mniejsze, dlaczego miałybyśmy nie kierować się tym hasłem w sprawach wagi lekkiej. Ostatecznie od kwestii akceptacji naszych własnych ciał wszystko się zaczyna. A przynajmniej zaczyna się wiele. Od akceptacji siebie i siebie nawzajem, o co nie jest wcale tak łatwo, gdy trzeba odnajdywać się codziennie w opresyjnych kulturowych normach i oczekiwaniach społecznych. Dziś porozmawiamy sobie o makijażu.

img 682x1024 - Kwestia makijażu
To jest Christina Aguilera w bezmakijażowej sesji dla Paper Magazine. Chociaż ja tutaj podejrzewam raczej misterny makeup nomakeup.

Czy feministka może się malować?

To jest pytanie, na które odpowiedziała już kiedyś Lady Pasztet i chyba wiele do jej odpowiedzi dodawać nie trzeba. Oczywiście, że może się malować. Może się też nie malować. Jak każda kobieta. Albo facet. To jest wybór, jak każdy inny. Wybór wagi mniej więcej tak lekkiej jak czy jeść na śniadanie owsiankę czy kanapkę z dżemem i to, co inni myślą o tym wyborze kompletnie nie ma znaczenia.

Czy na pewno nie ma?

Kiedy ostatnio ktoś powiedział Ci, że wyglądasz na chorą, bo zjadłaś kanapkę z dżemem?

No właśnie.

A kiedy się nie umalowałaś?

Mnie nigdy, ale wciąż czytam o tym w statusach na fejsie. Może to taka kokieteria, taki tekst, który wszyscy kopiują, bo niby jest zabawny, a może ludzie rzeczywiście mówią takie rzeczy innym ludziom. To znaczy innym kobietom. Czy jesteśmy aż tak bardzo przyzwyczajeni do widoku kobiet w makijażu, że nieumalowane wydają się nam nie wyglądać zdrowo?

christina aguilera makeupfree3 - Kwestia makijażu
W ogóle dzisiejszy wpis ilustrują zdjęcia Christiny z sesji dla Paper

Z pewnością przyzwyczajenie do makijażu jest tak silne, że jego brak u osoby, którą zazwyczaj widzimy w full make-upie jest zauważalny. Ale czy to aż taka sensacja, żeby podejrzewać chorobę? Czy może jednak te opowieści są mocno przesadzone?

No więc chyba nie są.
Wiecie, czasem kręcę insta stories i tam zwykle występuję bez makijażu, gdyż z reguły są to stories z sytuacji domowych. A w domu się nie maluję, bo nie wiem po co miałabym malować się, gdy siedzę w domu. Nie maluję się też, gdy wychodzę po bułki do piekarni i takie tam. Jeszcze mi się nie przytrafiło, żeby mi ktoś na tym instagramie napisał “weź się pomaluj”, ale są blogerki, którym się to przytrafiło.

Hej, serio ludzie, piszecie do nieznajomych osób z internetu, żeby zrobiły sobie makijaż? Bo co? Bo brak makijażu oznacza, że ktoś o siebie nie dba? To chyba mamy inne definicje dbania o siebie. I spoko. Ale nie narzucajmy sobie nawzajem tych definicji, dobrze?

Wiecie, miałabym pewnie gdzieś to, że się jedne kobiety innych kobiet czepiają o brak makijażu, chociaż to bardzo nie po siostrzeńsku jest, ale zostawmy w spokoju siostrzeństwo. Miałabym gdzieś to całe parcie, gdyby nie chrześnica mojego męża.

Ona ma pięć lat.

I pyta się mnie: “dlaczego się nie pomalowałaś?”

Kumacie? Ma pięć lat.

A ja się w sumie pomalowałam. Podkład mineralny, róż na policzkach, namalowane kredką brwi (bo wolę mieć brwi, a od farbowania henną to mam w łazience mordor), szminka. Tylko oczu nie zrobiłam, bo w tej wersji mojego makijażu nie robię oczu.

Ktoś jej to już zdążył wpoić. Tę cholerną normę kulturową, w myśl której kobieta musi mieć makijaż. Bo inaczej jest brzydka. W tym wieku nie używa się jeszcze słowa niezadbana.

Pięciolatce.

Kumacie.

I to mnie rozwala. Naprawdę rozwala.

2016 AliciaKeys Press 091116 - Kwestia makijażu
A to jest Alicia Keys

Bo my to sobie robimy od małego. Robimy sobie to na pokolenia. Ostatecznie chodzi tylko o trochę kolorów na twarzy, które możemy lubić czy chcieć nosić i nikt nie powinien nam tego kazać ani nakazywać. Tymczasem na make-up’owym polu toczy się jakaś totalna wojna. Makijaż staje się w niej narzędziem opresji na miarę dziewiętnastowiecznych gorsetów, a przecież to tylko mazianie się po twarzy, które mnóstwo kobiet uwielbia. Ale żaden tam oblig.

Tymczasem okazuje się, że brak makijażu to poważna deklaracja. Kiedy Alicia Keys zdecydowała się zupełnie z niego zrezygnować, to był taki news, jakby co najmniej oznajmiła, że wstępuje do zakonu.

Nie nawołuję tu wcale, byśmy od jutra były jak Alicia Keys. Tu nie chodzi o to, żeby z czegoś rezygnować, bo to coś jest elementem aparatu opresji. Jest tym elementem, ale równie dobrze może nim nie być, jeśli same przestaniemy do niego w ten sposób podchodzić. W stosunku do swoich twarzy i w stosunku do twarzy innych.

Robiąc sobie makijaż nie zakładasz sobie automatycznie kajdan z opresyjnych kanonów urody.
Ale wytykając komuś brak makijażu (albo „nie taki” makijaż, bo to na jedno wychodzi) stajesz się jedną z tych okropnych strażniczek na służbie społecznej kontroli kobiecych ciał. I sobie też tym robisz kuku. Nie wspominając już o tym, że to zwyczajnie niemiłe.

Aliciakeys - Kwestia makijażu
I to też jest Alicia Keys

Bo my się często z naszymi nagimi twarzami nie odnajdujemy. Często się w nich same nie rozpoznajemy. Czasem się ich wstydzimy. Czasem naprawdę uważamy, że bez makijażu jesteśmy nagie. Ja sama dobrze zdaję sobie sprawę, że makijaż traktuję często jak maskę. Jak barwy ochronne. Szczególnie w miejscach, w których czuję się niepewnie, wśród ludzi, którym nie do końca ufam, nigdy nie pokazałabym się bez makijażu. On jest trochę jak pancerz. Oto moja historia. Poza tym bardzo lubię. Lubię też moją twarz bez makijażu. Czasami podoba mi się bardziej. Nie zajęło mi zbyt dużo czasu dojście do tego etapu. Właściwie nigdy nie miałam z tym wielkiego problemu, ale wiem, że wiele kobiet ma. Że to zaakceptowanie swojej twarzy saute to czasem jest wyzwanie, bo opresja noszenia makijażu jest zbyt wielka. A to nie powinna być żadna opresja, tylko zwyczajna zabawa.

11 thoughts on “Kwestia makijażu

  1. Tak moja Droga, jako chrzestna z typowo patriarchalnej rodziny, uznałam za swój obowiązek wpojenie tej pięciolatce, że bez makijażu z pewnością nie znajdzie sobie faceta, przy którym będzie mogła powielać wielopokoleniowe schematy patrytriarchalne głęboko zakorzenione w naszej tradycji.

  2. maluje tylko usta, i to jest mój cały makijaż, jeszcze nikt mi nie powiedział, że jestem chora, raczej wprost przeciwnie, że czas się dla mnie zatrzymał a mam 44 lata

  3. Kurcze, przez pewien czas myślałam, że mama mi trochę krzywdę zrobiła, że nauczyła mnie, że ideał kobiecości to płaskie podeszwy, krótkie włosy i zero makijażu, ale czytając historię o owej pięciolatce jednak myślę, że to żadna krzywda. Pięcioletnia ja zapytałabym raczej „Czemu nakładasz sobie na twarz dziwne rzeczy, skoro wyglądasz zupełnie normalnie?” Jak dla mnie makijaż jest kiepską maską. I tak zobaczę rysy twarzy – brzydkie albo ładne – zobaczę charakterystyczny kształt nosa czy brody. To jest raczej ważniejsze niż sam koloryt twarzy.
    Moi znajomi są raczej w szoku, gdy się pomaluję, więc nie wiem, jak wyglądam bez makijażu. Chyba młodziej. Gdyby mnie ktoś skrytykował na pewno odpowiedziałabym wrednie 😛

  4. Ostatnio od własnego męża usłyszałam, że wyglądam naprawdę pięknie w takiej naturalnej wersji, bez makijażu…. gdy miałam pełen makijaż 😀

    Kilka dni później zauważył, że nie maluję się tak bardzo jak inne kobiety. Robi mi to straszny mętlik w głowie, bo codziennie nakładam:
    – podkład
    – puder
    – cienie
    – kredkę
    – tusz
    – delikatny kolor na usta

    I skoro to jest nie tak bardzo, jak inne kobiety, to co te inne kobiety jeszcze nakładają? :O
    No fakt, że brwi nie robię, ale to dlatego, że mam naturalnie bardzo ciemne…

    1. mój mi potrafi powiedzieć, jak zrobię sobie taki full make-up z kreską i czerwoną szminką, że wyglądam jak „dojcze prostitusze”. wiem, wredny jest 🙂

  5. Podczas Wielkanocy usłyszałam od babci to magiczne pytanie „jesteś chora?”. Na tamten moment na twarzy miałam tylko cień do brwi, bo róż już raczej starł się. No i nic, babcia mi takimi tekstami rzucała już nie raz.

    Ale i tak ostatnio wolę siebie bez makijażu, tzn. bez pomalowanych oczu.

  6. Spotkałam się z historiami o takich uwagach nt. wyglądu nieumalowanych koleżanek i muszę przyznać, że jest to absolutnie przykre. Nie wyobrażam sobie jak można być tak niedelikatnym, tak bez wyczucia. Jeszcze bardziej nie wyobrażam sobie jak to możliwe że już dzieci tym nasiąkają i przeraża mnie opisana przez Ciebie sytuacja.
    Temat makijażu kiedyś był dla mnie polem bitwy. Chciałam poprawiać swoją twarz – i resztę w sumie też – a nawet nauczyłam się jak tych specyfików używać. Ale przyszedł czas, że mi się odechciało. Nie z przekonania a z lenistwa i faktu, że nikt nie widział różnicy, malować się przestałam. I uważam, że to jedna z najlepszych decyzji jakie podjęłam. Wszędzie chodzę saute i jeszcze nikt mi złego słowa nie powiedział. Albo się boją, albo myślą, że ten make-up mam, albo jestem im wszystko jedno, bo ważne jest to o czym rozmawiamy. Mam nadzieję, że to trzecie 🙂 Ale nie będę sprawdzać. Jeżeli nie mówią to znaczy, że nie muszę wiedzieć 😉

    1. większości ludzi to tak naprawdę nie obchodzi, a faceci to już w ogóle nie zauważają czy masz makijaż, czy nie (wiadomo, są wyjątki). Myślę, że zauważa się fakt nieumalowania na zasadzie kontrastu. Gdy codziennie widzisz kogoś w full tapecie, to obraz tego kogoś saute jest po prostu inny, co nie zmienia faktu, że pytanie o chorobę jest po prostu niemiłe, bo raczej widać, że kwestia innej twarzy jest po prostu kwestią braku makijażu.

  7. Uwielbiam ten temat, uwielbiam Twój tekst na ten temat, zgadzam się w pełni, podoba mi się Alicia Keys saute i też myślę, że Krysi to jednak dopomógł retusz i makeup-nomakeup (chociaż jeśli tak nie było, to wielkie wow, naprawdę).

    Kobietom trudno zaakceptować nagą twarz często ze względu na niedoskonałości. Pryszcze, przebarwienia, zmarszczki, takie tam. Ja np. polubiłam siebie bez pełnego makijażu w momencie, gdy moja cera przestała świrować. Swego czasu w ogóle się nie malowałam, pracowałam bez make-upu, wychodziłam do ludzi i nie, że tylko po bułki, normalnie na koncerty, eventy itp. I czułam się dobrze a przy tym moja twarz wypuściła piegi 😉 Dziś lubię znowu się kolorami bawić, kombinować, ale np. dziś do pracy pomalowałam tylko rzęsy. Myślę, że potrzeba nam w tym względzie równowagi. Przyzwyczajenia do widoku trądziku, porów, zmarszczek, przebarwień czy opadających powiek – bo to jest po prostu ludzkie! Uśmiecham się za każdym razem, gdy widzę takie foty na instagramie, bo odzyskuję wtedy wiarę, że internet jest pełen nie tylko wyidealizowanych kobiet, ale też takich, które na cały kamuflaż mają wywalone i dobrze im z tym. Ja się odnajduję gdzieś mniej więcej po środku i też czuję się świetnie 🙂

    Pisz więcej o body positivity, proszę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top