Sześć myśli o wakacjach tuż przed urlopem, czyli hotele, pracownicy branży turystycznej i mięsny jeż. Trochę wspomnień z minionych wyjazdów i trochę objawionych mi w życiu prawd.

  • Jeśli znasz jeden luksusowy hotel klasy turystycznej, to tak jakbyś znała je wszystkie. Ta sama fasada, te same, podobno marmurowe, posadzki, to samo zejście do morza. Wrażenie deja vu odbija się czkawką. Hotele muszą dawać nam to szczególne poczucie powtarzalności, bo dla turysty są jak macdonalds, są bezpieczną przystanią. Ludzie jadają w macdonaldzie, bo wiedzą, że wszędzie na świecie smakuje tak samo i nie jest trucizną (przynajmniej na podstawowym poziomie: ryzyka zatruć pokarmowych).

 

  • Jest jednak pewna rzecz, którą cenię w hotelach. To poczucie anonimowości i ograniczenia kontaktów międzyludzkich do minimum. Nie zrozumcie mnie źle, daleko mi do mizantropii, a mój introwertyzm z reguły wygasza się do minimum skali, gdy tylko otworzę gębę, ale myśl o nawiązywaniu relacji, gdy mieszka się u ludzi (przekazanie klucza, odprawa dotycząca używania sprzętów w mieszkaniu, zapoznanie z mapą okolicy) za każdym razem napawa mnie (nieuzasadnionym) lękiem. Hotele z ich zimnym check-inem pozbawione są tego elementu. Jak już wspominałam, są pewną i powtarzalną przystanią.

 

  • Pracownicy biur podróży, rezydenci i piloci to postaci szczególnego typu. Jest w nich coś obcesowo śliskiego za fasadą luzu i (taniej) elegancji w firmowych koszulkach upchanych pod przyciasnymi marynarkami z Zary. Nieobeznani z zagadnieniem często mylą ich z akwizytorami, przedstawicielami handlowymi lub telemarketerami. Jest to jednak inny, chociaż częściowo spokrewniony, gatunek. Jednocześnie czuję do nich ogromne przywiązanie jak i pogardę. Obwiniam za to dwa lata, które dawno temu przepracowałam w branży.

 

  • All inclusive, czyli ile rodzajów mięsa jest w stanie w siebie zmieścić przeciętny Kowalski. W domu tego nie masz. Zaczynam wierzyć, że mięsny jeż to nie jest fikcja literacką.

 

  • Matka zagaduje wszystkich napotkanych Polaków, podczas gdy ja włączam w sobie tryb tej okropnej kosmopolitki (chociaż nigdy nie mieszkałam za granicą dłużej niż dwa tygodnie) i nie rzucam się na szyję każdego wyłowionego z tłumu rodaka. Nie robię tego przecież w kraju. Nie wiem, czy przypadkiem nie czyni to ze mnie złego człowieka.

 

  • Dzień przed wyjazdem na wakacje to zawsze dzień wyjątkowego piękna mojego miasta, które aż się prosi, by go nie opuszczać, bo przecież ma tak wiele do zaoferowania. Czasem oferuje złotą polską jesień, którą stracę, gdy wyjadę, czasem ostatnie dni szkolnych wakacji (wrócę w sam środek nowego roku szkolnego, żegnajcie puste ulice, żegnaj spokoju). Może być jednak tak, że przemawia przez nie po prostu mój głęboko ukryty lęk przed podróżą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top