W Brazylii wynaleziono nowy, genialny sposób określenia płci dziecka. Tamtejsi rodzice nie muszą już martwić się, że ich kilkumiesięczna córka może zostać przypadkiem wzięta za chłopczyka, jeśli ubiorą ją w jakieś neutralne płciowo kolory. Od niedawna mają bowiem nowego sprzymierzeńca: klej, którym można przyklejać do głowy bobasa kokardki. A my wciąż musimy bawić się w różowy.

Albo niebieski. Bo to przecież od płci zależy. Różowy dla dziewczynek, niebieski dla chłopców. To jasne jak słońce. Chociaż jeszcze nie tak dawno rzecz miała się zgoła odwrotnie. Internet informuje, że w 1918 roku w artykule redakcyjnym Earnshaw’s Infants’ Department pisali jak byk, że różowy to kolor bardziej zdecydowany i odpowiedni dla chłopca, gdy tymczasem delikatne błękity lepiej pasują dziewczynkom. Ale nie musimy nawet cofać się o całe stulecie. Moja własna osobista matka przypomina mi, że jeszcze w latach 80. w Polsce panowała ta sama zasada. Bo wiecie, różowy to kolor Jezuska, a niebieski Matki Boskiej. A potem w sklepach, nie tylko w Pewexie, pojawiła się Barbie i już same wiedziałyśmy lepiej, że kochamy róż, chociaż jeszcze tak niedawno uwielbiałyśmy błękity. Nasze córki nie mają już za bardzo tego wyboru.

Róż atakuje wściekle ze sklepowych półek z napisem „dla dziewcząt”. Różowe są ciuszki, zabawki, akcesoria. Dla chłopców oczywiście niebieskie. Gdzieś pomiędzy są inne kolory, ale dzieci wiedzą, że to te mniej ważne. Wiedzą swoim zbiorowym mózgiem, bo w pewnym wieku mózg jest zbiorowy, który kolor przysługuje ich płci. Wiedzą z obserwacji, z przyuczenia, nie dlatego, że mają to we krwi. Nie mają.

Dla dziewcząt są serwisy do herbaty i brokatowe wróżki, dla chłopców dinozaury i hodowla kryształów. Selekcja na sklepowych półkach nie pozostawia złudzeń, gdzie według społeczeństwa jest miejsce kobiety.

Niektóre mamy się buntują. Mówią, że nie będą ubierać córek w różowe ani nie kupią im zabawkowej kuchni. Bo róż i kuchnia to synonim ucisku. Niektóre kapitulują, bo dziecko samo lgnie do różu i zabawkowych kuchenek, chociaż nikt go tego nie uczył. Widocznie tak mają dziewczynki, widocznie mają to we krwi, tak jak chłopcy we krwi mają wojnę, powiadają ludzie. Bo kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa. Nie są. No i co wy na to, że Wenus jest niebieska, a Mars trochę tak bardziej wpada w różowy?

Są matki, które wykazują się żelazną konsekwencją i bronią córek przed różem, tak jak się broni niepodległości. Z pełną świadomością postanowiłam nie iść tą drogą. Bo pomyślmy logicznie. Sobie samej nie żałuję. Bogato nakładam na policzki róż w kamieniu w kolorze Mallow Rose, nie wyobrażam sobie bez niego makijażu. W sukienkach w odcieniu pudrowego różu wyglądam jak milion dolarów (już dawno pogodziłam się z tym, że czerń nie jest moim kolorem, chociaż wiedzę tę ostentacyjnie olewam). Więc dlaczego miałabym odmawiać różowego dziecku? To byłyby podwójne standardy! Kolor to nie czipsy i cola, zdrowiu nie zaszkodzi.

Nie odmówię jej też zabawkowej kuchni, jeśli o nią poprosi. Tak samo, jak nie odmówię zabawkowej wiertarki. Ale jestem mamą dziewczynki. Paradoksalnie jest mi łatwiej. Dziewczynka ma wybór, bo nasze przodkinie dawno temu go dla niej wywalczyły. Dziewczynka może chodzić w spódnicy i w spodniach, może mieć włosy długie lub krótkie, może lubić lalki lub samochody, albo jedno i drugie. Może ubierać się na różowo, ale niebieski też będzie okej. Przynajmniej w teorii. Dziewczynka może lubić i robić rzeczy kulturowo przynależne światu chłopców, kobieta może robić rzeczy teoretycznie męskie. Czasami nawet uważana jest przez to za lepszą, czasami sama się za taką z uwagi na „męskie” zainteresowania uważa. Bo męskie w naszej kulturze jest lepsze. Kobiece gorsze, słabsze. Gorszy i słabszy jest więc róż.

Co prawda, „tolerancja” dla zainteresowania chłopców dziewczęcymi zabawkami się zwiększa, można na przykład kupić już specjalne zabawkowe odkurzacze dla chłopców, ale właśnie… są to specjalne zabawkowe odkurzacze dla chłopców. Odkurzacze w kolorze niebieskim. Jasne, stoi za tym marketing. Ten sam marketing, który każe facetom kupować jogurty „MEN”, bo zapewne po zwykłych jogurtach maleją penisy, czy coś. Ale marketing nie działa w próżni, on jedynie bierze i rozdmuchuje istniejące w kulturze zjawiska, by zarobić więcej. Ale te zjawiska, te stereotypy, przekonania i lęki muszą najpierw istnieć.

I w ten oto sposób kolor różowy padł ofiarą dyskryminacji. Nie jest dla chłopców. Piętnuje dziewczynki. Generalnie jest chujowy. Bo mężczyźni podobno znają tylko trzy kolory: ładny, brzydki i chujowy. W sumie, wspomniana część ciała białego człowieka ma ten kolor, może jest coś na rzeczy. Ja tymczasem chciałabym bronić różu. Bo róż nie jest zły. Jest tak samo dobry jak każdy inny kolor. Złe jest skojarzenie, ciąg myślowy: różowy=dziewczęcy -> dziewczęcy=gorszy. Tak samo złe nie są zabawki. Czy jest to serwis do herbaty, brokat, koparka czy rakieta kosmiczna. Zły jest kontekst, w którym którakolwiek z tych rzeczy jest uznawana za gorszą, bo stereotypowo kojarzy się z którąś z płci, stereotypowo uważaną za tę gorszą.

5 thoughts on “W obronie różu

  1. Aż się zdenerwowałem jak czytałem. Nie dlatego, że się nie zgadzam, ale dlatego że właśnie – cholera – w 100 procentach się zgadzam! Ostatnio byłem z siostrzeńcem (ma 3 lata) na zakupach. Poprosił o różową piłeczkę z automatu. No to co? To kupiłem. Musiałabyś widzieć minę kasjerki…
    Chłopcy w liceach, gimnazjach, podstawówkach, a nawet w przedszkolach rozprzestrzeniają ten idiotyczny „stereotyp”, bo się nauczyli od tatusiów z jakimś kompleksem męskości, albo od tatusiów, którzy po prostu mówią i robią „bo tak trzeba”, „tak jest poprawnie”, bo „inaczej wyśmieją”, bo „męskość”. Aż się chce załamać ręce i płakać.
    http://www.kajtekczarnecki.pl/

  2. Piękne podsumowanie. Dla mnie róż, zwłaszcza ten nasycony, jest kolorem mocy i siły. Lubię go. I noszę. I dziecku też kupuję, zwłaszcza jeśli chodzi o akcesoria do posiłków – bo jak jest do wyboru bidon czy talerzyk niebieski albo różowy, to zdecydowanie lepiej apetytowi robi ten drugi…

  3. Boże, jaki ja mam problem z różem! Kocham ten kolor na ubraniach, paznokciach, włosach, wszędzie. Ale połączenie jasnych blond (zwykle) włosów + ciuchy różowe po całości daje efekt głupiej blondynki, ewentualnie 4-letniego dziecka, a za stara już jestem, żeby być w ten sposób postrzegana i nic sobie z tego nie robić, szczególnie jeśli chodzi o zawodową część życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top