Tak naprawdę to nie. Tak naprawdę jestem ze wsi. Tak naprawdę to wiem aż zbyt wiele o małych miasteczkach. Tak naprawdę to lepiej znam przydrożne kapliczki od osiedlowych trzepaków. Moja przyjaciółka po dwóch latach w stolicy pisze o sobie per „warszawianka”. Ja po 16 latach we Wrocławiu, przypieczętowanych w zeszłym roku stałym meldunkiem, wciąż nie mówię o sobie „wrocławianka”.

A jednak jestem z miasta. Jestem bywalcem betonu. Oddycham smogiem i otaczam się hałasem. Odmawiam wysiedlenia. Mogę najszczęśliwszą czuć się w samym środku lasu, ale nie potrafię już żyć bez miasta. Umieram w małych miasteczkach. Rozkoszuję się wsią, domami z ogrodem, pyłkami-alergenami i ciszą. A potem z radością wracam do siebie.

Mój przyjaciel wyprowadza się na przedmieścia. Już dziś mieszka na peryferiach, wraz z nowym rokiem zakorzeni się poza administracyjnymi granicami miasta. Dołączy do rzeszy lokatorów sypialni Wrocławia. Mówi, że nie wyobraża już sobie powrotu do centrum. Ja nie wyobrażam sobie, że mogłabym je opuścić.

Czasem zastanawiam się, czy chciałabym tu wychowywać dzieci. Mówi się, że to nie jest dobre miejsce. I czasem myślę, że rzeczywiście nie jest. Myślę o tym, że ja na tej wsi to miałam dom, pole dookoła, łąki, lasy i kontakt z przyrodą. A i tak wyrosłam na francuskiego pieska. Francuskie pieski lubią włóczyć się wieczorami w świetle ulicznych latarni, neonów i świateł z okien biurowców, w których siedzą niewolnicy nadgodzin. Nie muszą się tak włóczyć codziennie, ale muszą mieć taką opcję dostępną na zawołanie.

W tym wszystkim nawet specjalnie nie kocham mojego miasta. Nie budzi ono mojego zachwytu. Mogłabym bez płaczu je zamienić na Gdańsk, Pragę lub Paryż. Te trzy jak na razie mam na liście miast, w których chciałabym mieszkać. Zresztą, moja dzielnica wygląda czasem jak taka gorsza dzielnica Paryża. Tak przynajmniej mi się czasem wydaje. Mamy tu ulicę Komuny Paryskiej, więc jakby się zgadza. To miejsce pełne psich odchodów, żuli i sklepów specjalności, o których nie śniło się filozofom. Nigdy nie będę w nim prawdziwym autochtonem. A jednak, tutaj czuję, że jestem z miasta.

3 thoughts on “Jestem z miasta

  1. Mam tak samo jak Ty / miasto moje, a w nim / najpiękniejszy mój świat. Wychowałam się w małym mieście, w domu z ogrodem. I chętnie tam wracam… na tydzień lub dwa. Kompletnie mnie nie ciągnie do uprawy ogródka, a robale mnie brzydzą (podobno od niemowlęctwa!). W domach z betonu nie ma wielu rzeczy, w lecie jest tu duszno i klaustrofobicznie, ale i tak kocham to miasto <3

    Moja koleżanka zamieszkała w Pradze i mówi, że to taki jakby Kraków 🙂 Ja bym mogła we Wrocławiu, w Gdańsku, być może w Poznaniu. A z zagranicy… Paryż odpada, ale Londyn mnie kusi.

  2. Ja zawsze w 100% czułam się miastowa. Urodzona w ukochanej Warszawie, przeniesiona do Krakowa, a teraz proszę bardzo wracam do Stolycy ; ) Paryża nie lubię, za to uwielbiam Wrocław, Katowice i Gdynię. Pamiętam, że gdy przeprowadzałam się do Miasta Królów Polskich ogromnie żałowałam, że to nie Wrocław stanie się „moim miastem”.

  3. Mam podobnie, ale chyba w wersji ekstremalnej, bo nie ruszają mnie sielskie krajobrazy w ogóle, nigdy. Nie muszę mieszkać w centrum, choć bardzo bym chciała, wystarczy mi jednak gęsto zabudowana dzielnica, wychowałam się na blokowisku, to pewnie dlatego. A za kontakt z naturą wystarczy mi park. Dobrze wiedzieć, że nie jestem sama 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top