Jestem na macierzyńskim, więc siłą rzeczy… dużo rozmyślam o pracy.

Kilka lat temu, gdy pracowałam jeszcze jako dziennikarka, mój kolega otrzymał zadanie napisania tekstu o tym, jak często należy zmieniać pracę. Z researchu wyszło mu, że co 3-4 lata. Sam stwierdził, że on prawdopodobnie doczeka w tej robocie emerytury. Ja przyznałam, że dotąd nigdzie nie wytrzymałam dłużej niż dwa lata. Rok później ani ja, ani on nie pracowaliśmy już w tej redakcji. W ciągu tego i kolejnego roku odeszło z niej zresztą wielu ludzi. Ludzi, którzy stanowili trzon ekipy, z którą przyszło mi w pewnym momencie pracować, a moment ten był jedną z najlepszych chwil mojego zawodowego życia. Myślę, że był to również najlepszy czas tej redakcji, czas gdy byliśmy w niej wszyscy razem i byliśmy rodziną. Prawdopodobnie jeszcze parę osób dzieli ze mną ten pogląd. Ewakuowałam się stamtąd rychło w czas, bo nigdy nie było już tam tak dobrze, jak wtedy. Później wszystko się posypało, firma zmieniła właściciela, odeszła większość moich kolegów i koleżanek. Lubię myśleć, że pracowałam tam w najlepszych latach tej firmy, ale pewnie są też tacy, którzy przyszli tam wcześniej lub później i najlepsze momenty upatrują w zupełnie innych czasach.

Znacie to skądś? To uczucie, że trafiliście w złoty wiek, a po was to już tylko ostatni gaszą światło. A jeśli nie gaszą, to zwyczajnie wszystko się zmienia. Prawdopodobnie na gorsze – tak przynajmniej mówią wam ci, którzy zostali.
Ja miałam to uczucie już trzykrotnie. Epizod środkowy opisałam powyżej. Epizod pierwszy zakończył się fizyczną likwidacją biura jakiś rok po moim odejściu, więc gaszenie świateł było dosłowne. Epizod trzeci trwa.

Kilka miesięcy temu spotkałam się na kawie z kumplem, który właśnie zwolnił się z naszego korpo. Zgodnie stwierdziliśmy, z nieukrywaną nostalgią, że przyszło nam tam pracować w najlepszych czasach naszego działu. W czasach najlepszej atmosfery, najlepszych projektów, ale przede wszystkim najlepszych ludzi. Bo może to banał, ale to ludzie, z którymi pracujesz, są tym, co najbardziej trzyma cię w robocie. Wiadomo, że kasa też, dobre warunki pracy, ciekawe zadania i w ogóle, ale jak ludzie są chujowi, to praca automatycznie robi się bardziej chujowa, nawet jeśli sama w sobie jest super. No więc my trafiliśmy na najlepszych ludzi, ale jak to bywa, ci zaczęli się wykruszać. Nie tak masowo, jak w mojej redakcji, ale jednak. Do tego ciągłe reorganizacje i zmiany, zmiany nie wiadomo czy na lepsze, czy gorsze i przychodzi takie uczucie, że duch w zespole padł. Może tylko na chwilę, może jeszcze się podniesie, ale jednak masz wrażenie, że najlepsze dni waszego korpożycia już za wami. Ciągle zastanawiam się, co zastanę po powrocie z macierzyńskiego. Kogo zastanę. I oczywiście, czy będzie dokąd wracać, czy nowe zmiany i jeszcze nowsze zmiany nie rozwalą w pizdu roboty jaką znam i czy jak wrócę, to poznam to miejsce. Ale to ostatnie, to taki mój defetyzm tylko. Jedno wiem, najlepsze chwile już tam przeżyłam i w powrocie chyba najcięższe będzie to, że trudno będzie temu nowemu momentowi konkurować z tym, co było.

Teorie, że pracę należy zmieniać średnio co ileś tam lat, są głupiutkie. Ale zasada najlepszych dni waszego korpożycia brzmi sensowni. Jeśli czujesz, że ten moment już za tobą, że nie spotka cię tam już nic lepszego, to prawdopodobnie znak, że trzeba się ewakuować. Można też dać tej pracy jeszcze jedną szansę. Kto wie, czy jednak nie nadejdzie kolejny, jeszcze lepszy czas. Ostatecznie o słuszności swojego przekonania przekonasz się dopiero, gdy od dawna już cię tam nie będzie. Co by jednak nie mówić, jeśli zastanawiasz się, czy spotka cię jeszcze coś lepszego, to najpewniej (podskórnie uważasz, że) nie spotka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top