Szpitale, więzienia i burdele-oto prawdziwe uniwersytety życia.Mam dyplomy wielu takich uczelni. Mówcie mi „Wasza Magnificencjo – powiadał dziadek Charles Bukowski. No więc przyszło mi przechodzić przyspieszony kurs szpitalnictwa, gdy po niemal 35 latach od własnych narodzin znów trafiłam na porodówkę. I chyb nie potrzebuję już absolutnie żadnego dyplomu z więzienia, ani z burdelu, bo szpital potrafi być więzieniem, a czasem też niezły z niego burdel na kołach.

*

W dniu porodu wszystko przytrafia mi się po raz pierwszy. I nie tylko to, że pierwszy raz rodzę, ale wszystko. Pierwszy wenflon, pierwsza kroplówka, pierwsze szpitalne żarcie, którego nie pozwalają mi zjeść, bo kroplówka. Pierwsze starcie z systemem i odbijaniem się od ścian. Bo tak zwyczajnie raz a porządnie przecież urodzić nie mogę, tylko na raty. Jadę więc do szpitala po raz pierwszy tydzień po przewidzianym terminie porodu, tylko po to by mnie odesłali, bo nie ma miejsc. Jadę następnego dnia, bo coś ze mnie leci i myślę, że wody, a tu jednak nie, więc znów wracam do domu. Czwartego dnia, gdy w końcu mnie przyjmują, mam już wrażenie, że trafił mi się najdłuższy poród nowoczesnej Europy. Istny burdel na kołach. A to dopiero początek.

*

Oszczędzę Wam opisu porodu. Prawdziwy szpitalny etos zaczyna się później i trwa przez 6 dni na oddziale położniczym, z którego nie mogę wyjść, bo pechowo młoda ma żółtaczkę. I to dopiero jest uniwersytet życia, po którym jeszcze bardziej doceniam, że ze szpitalami nie miałam do czynienia nigdy wcześniej.

*

Mój nauczyciel ZPT twierdził, że nie zna życia, kto nie spał w betoniarce (nie pytajcie). Dziś już wiem, że nie zna życia, kto nie spał na porodówce. Ponieważ na oddziale położniczym brakuje miejsc, po porodzie śpię w kantorku obok sali, w której rodziłam. Tej nocy przeżyję jeszcze trzy inne porody. Słuchowiska radiowe najwyższej próby, sponsorowane przez bluzgi i wezwania do matki, wcale nie boskiej.

*

Codziennie nawiedza nas ordynator i każe prezentować krocza. Wszystkie trzy na sali dochodzimy do siebie szybko, codziennie słyszymy więc jego mantrę „proszę dążyć do opuszczenia szpitala”. My dążymy bardzo mocno, ale nasze dzieci mają gdzieś te dążenia.

*

Położna Ola. Zwana przez nas Lalą. Oddziałowa Barbie 40 plus. Różowy fartuch, blond kok i diastema. Istna petarda. Na laktację poleca nam pić Karmi, więc pijemy. Wypluwa z siebie historie z prędkością CKM. Nie nadążysz za jej tempem. Kiedyś to życie towarzyskie na porodówce kwitło. Obok stacjonowali lotnicy, ich żony tu rodziły. Dzień po porodzie kobiety sobie loki kręciły i makijaż musiał być. Bo dziecko lubi makijaż, jak jest twarz wyraźna. Ordynaror kazał lustra w pokojach pościągać, walczyłyśmy, żeby wróciły. Ja sama dziecka piersią nie karmiłam. Nakarmiłam z raz czy dwa, żeby widziały i nie gadały, bo jak to, że położna nie karmi, ale potem dawaj butla.

*

Gdy dowiaduję się, że nieprędko stąd wyjdziemy jestem załamana i szpital jawi mi się więzieniem. Dwa dni później jawi mi się już domem. Codzienna rutyna: pobieranie krwi z głowy dziecięcia, obchód ordynatora, obchód pediatry, biały chleb na śniadanie, biały chleb na kolację. Albo przywyknę, albo się pochlastam. Świeże powietrze w płucach po tygodniu bez smakuje jak najlepsza whisky.

6 thoughts on “Uniwersytety życia

  1. Rodzic, nie rodzilam, ale za szpitalami wiele wspolnego mialam. Najzabawniejszy „dowcip” sluzby zdrowia przytrafil mi sie majac lat 4 kiedy to duszac sie matce na rekach w ataku niestwierdzonej jeszcze wtedy astmy, odmowiono nam pomocy bo… nie mialysmy skierowania.

    Szczesliwie pozostale pobyty byly mniej zapadajace w pamiec 😛

    1. „Najśmieszniejsze” jest to, że z całej tej szpitalnej przygody poród wspominam najlepiej. Miałam super położne i mimo bólu było to piękne przeżycie. Najgorsze było odbijanie się od izby przyjęć.

  2. Ojej, miałam podobne odczucia, też o tym napisałam, podsumowując co jest słabe w byciu pacjentem. Byłam zaskoczona, zwłaszcza że szpital to znajome środowisko dla mnie z racji zawodu (lekarka)
    Tylko ja się nie poczułam jak w domu, jednak do końca czułam się jak w więzieniu. i tak samo – opieka poporodowa najgorsza 😐

    1. Z tym „domem” to była taka moja reakcja obronna, gdy już naprawdę myślałam, że prędko stamtąd nie wyjdziemy. Zaczęłam naprawdę bardzo doceniać, że nie choruję i nie mam ze szpitalami wiele do czynienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top