Czekałam na ten film jak na mało który. Bez większych oczekiwań. Nadmierne oczekiwania zabijają całą radość z ponownego spotkania, a w przypadku Trainspotting 2 to ono liczyło się najbardziej. Nikt z twórców nie silił się nawet, by dorównać pierwszej części i dobrze, bo łatwo byłoby taki sequel sknocić. Tymczasem T2 wyszedł Danny’emu Boylowi i spółce całkiem przyzwoicie. Zwyczajnie dobrze znów spotkać chłopaków i zobaczyć, co u nich słychać po tych 20 latach.

Zacznijmy od tego, że Trainspotting to mój ulubiony film. Widziałam go 23 razy, ostatnio tydzień temu na specjalnym pokazie zorganizowanym we wrocławskich Nowych Horyzontach, i naprawdę znam go na pamięć. Przyznaję, jestem niepoprawną fanką. Kiedy usłyszałam, że Danny Boyle kręci drugą część, podskoczyłam z radości i z niecierpliwością czekałam na premierę. Od początku liczyłam się z tym, że to już nie będzie to samo. To już nawet w dziesiątej części nie będzie to samo. Trainspotting jest jeden. Ale życie toczy się dalej, więc dlaczego nie mielibyśmy zobaczyć, jak ułożyło się ono Rentonowi i kumplom, po tym jak w ’96 okantował ich na 16 kawałków. Zwłaszcza, że gotowy materiał książkowy w postaci kontynuacji „Trainspotting, „Porno” Irvine’a Welsha, od ponad dekady czekał na zekranizowanie. Od początku wiadomo jednak, że wierności „Porno” w filmie nie ma co się spodziewać. Bohaterowie T2 są dekadę starsi i świat jest już supełnie inny niż na początku millenium, gdy rozgrywa się akcja powieści, więc zamiast kręcenia pornosów będziemy robić zdjęcia z głupimi filtrami snapchata i wyłudzać pieniądze z Unii Europejskiej. Dla mnie brzmi świetnie.

11 T2 Trainspotting 2 - T2. Fajnie znów was widzieć, chłopaki

Trainspotting tak naprawdę nigdy nie był filmem o narkotykach. Jest filmem o uzależnieniu jako takim, a i owszem, ale przede wszystkim to opowieść o przyjaźni. Nie o takiej znów pięknej, wzniosłej i niepokonanej przyjaźni, raczej więzi wynikającej ze wspólnego dorastania i wspólnych doświadczeń. O kumplach z podwórka, którym wiele się wybacza i dla których wiele się robi, bo kumpel to kumpel, ale bez przesady. W końcu bardziej cwany chuj wyrucha tego mniej cwanego i będzie sobie tłumaczył, że tamten zrobiłby to samo, gdyby tylko pierwszy o tym pomyślał.

t2 2 - T2. Fajnie znów was widzieć, chłopaki

T2 opowiada właściwie o tym samym, plus zmusza naszych bohaterów by jednak trochę rozliczyli się z przeszłością, skoro znów przecięły się ich drogi. Co więc słychać u chłopaków z Edynburga? Ano, nie zmienili się prawie wcale i, jak można się było spodziewać, w życiu za bardzo im nie wyszło.
Mark Renton powraca więc po 20 latach do rodzinnego miasta, z Amsterdamu, dokąd zwiał ze skradzioną kumplom forsą. Wygląda świetnie, heroinę zamienił na bieganie, ma dobrą pracę i rodzinę. Za chwilę przyznaje się jednak, że trochę nagina rzeczywistość, bo właściwie to czeka go rozwód i niedawno miał coś w rodzaju zawału.
Sick Boy dalej kręci lewe interesy. Wciąż jest alfonsem, szantażuje klientów i wciąga ogromne ilości kokainy.
Spud nadal ćpa herę.
Begbie. No cóż. Begbie siedzi już 20 rok w więzieniu i ciągle nie dostaje zgody na jego warunkowe opuszczenie, czemu trudno się dziwić, bo nie zresocjalizował się ani trochę. Postanawia więc wyjść z niego w inny sposób.

Łatwo byłoby w tym filmie dać się ponieść nostalgii. 20 lat to akurat taki czas, który jej sprzyja. Przeżywamy zresztą teraz w popkulturze zmasowany atak nostalgii za latami 80. i 90. twórcy Trainspotting dają się jej oczywiście ponieść, ale tylko trochę. Są więc retrospekcje oryginalnego Trainspotting oraz wspomnienia z dzieciństwa. Ale poza tym na ekranie tyle się dzieje, nowe szwindle nie zrobią się bowiem same, że nie zdążymy się tą nostalgią zanudzić. Zresztą Boyle trochę nawet z niej kpi. Renton i Sick Boy nigdy nie są jednocześnie tak żałośni i zabawni, jak wtedy, gdy tłumaczą młodej Weronice sekrety geniuszu George’a Besta i wspominają dzieciństwo w latach 70.

Bądźmy jednak ze sobą szczerzy. Fabuła T2, jak dobrze by się tego nie oglądało, jest jednak mocno pretekstowa, chociaż akcja pędzi wartko. Druga część nie odkrywa przed nami tak naprawdę niczego nowego, nie spojrzymy też na dobrze znanych nam bohaterów z zupełnie innej strony. Zobaczymy ich tylko starszymi, ale może wcale nie do końca dojrzalszymi. Nie o to tu jednak chodzi. Dobrze się ich spotyka po tylu latach takich, a nie innych. Wyszło to wszystko na tyle wiarygodnie, że raczej nie mamy wątpliwości, że tak a nie inaczej mogły potoczyć się ich losy w prawdziwym życiu. Aktorzy znakomicie weszli w swoje role i widać, że świetnie bawili się na planie. Właściwie to tak, jakby nigdy z nich nie wyszli. Dla Ewana McGregora, Ewena Bremnera, Roberta Carlyle’a i Jonny’ego Lee Millera przede wszystkim warto było znów dać się wciągnąć w świat Trainspotting, nawet jeśli to już zupełnie nie to samo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top