Tydzień temu o tej porze był Międzynarodowy Strajk Kobiet. Wrzucam Wam tu, co by nie zaginął, tekst mojego przemówienia, które wygłosiłam we Wrocławiu (wygłosiłam, jak to brzmi), w takiej formie w jakiej powstał na wypadek, gdybym przypadkiem zaczęła wtedy rodzić i trzeba byłoby go za mnie przeczytać. Do tego wypadku ostatecznie nie doszło. Ponieważ nie jestem urodzoną mówczynią, więc oczywiście części rzeczy, o których miałam powiedzieć, zwyczajnie w tych emocjach zapomniałam. Ale cii, koniec wstępów, wklejam tekst.
Jestem teraz w 40 tygodniu ciąży. Jestem, bo tak planowałam, chociaż trzymanie się tego planu w czasie, gdy władza wzięła się za ograniczanie praw reprodukcyjnych, było w pewnym sensie szalone i ryzykowne. Tak naprawdę powinnam martwić się pierdołami, bać się czy mi się w czasie ciąży nie rozrośnie za bardzo dupa, a nie czy tę ciążę przeżyję, bo być może moje życie okaże się niezgodne z sumieniem jakiegoś lekarza.
Nie chcę się bać i nie chcę dać się zastraszyć. Chcę sama decydować o sobie. O tym, kiedy chcę urodzić dziecko i o tym, kiedy urodzić go nie chcę. Nikt nie powinien robić tego za mnie.
I nie chcę by bały się inne kobiety.
Nie chcę, by te, które chcą mieć dzieci, bały się je mieć.
Nie chcę, by te, które ich nie chcą, bały się do tego przyznawać.
Nie chcę, by te, które doświadczają przemocy bały się szukać pomocy albo nie miały jej gdzie szukać. Nie chcę, by kobiety bały się mówić o swojej wartości, by bały się walczyć o swoje.
Mam dość lekceważenia kobiet!
Mam dość traktowania nas jak istoty niespełna rozumu, za które trzeba myśleć i decydować, umniejszania naszej inteligencji i naszemu człowieczeństwu.
Mam dość mizoginii i seksizmu.
Mam też dość słuchania o tym, że feminizm się skończył, a patriarchat nie istnieje, bo przecież mamy równouprawnienie. Niektórym naprawdę wydaje się, że prawa wyborcze przyznane nam (a tak naprawdę wywalczone, o czym wielu zdaje się zapominać!) sto lat temu załatwiły sprawę równouprawnienia na amen.
Mamy wciąż mnóstwo niezałatwionych spraw! Jak chociażby pełnia praw reprodukcyjnych.
W dodatku ubiegły rok w Polsce pokazał, że raz zdobyte prawa, nawet te które wydawać mogły się oczywiste, nie są dane na zawsze, bo zawsze może przyjść jakiś „pożyteczny idiota”, który będzie chciał je nam odebrać.
Udało się w październiku powstrzymać plany całkowitego zakazu aborcji, ale kolejne miesiące pokazały wyraźnie, że to nie koniec. Nie dość, że pojawiły się kolejne projekty zaostrzenia ustawy i ciągle wiszą one w powietrzu, to jeszcze w międzyczasie przywalono nam pomysłami wypowiedzenia konwencji antyprzemocowej, wprowadzenia recept na pigułkę „dzień po”, czy zniesienia standardów opieki okołoporodowej.
Zakaz aborcji to tylko czubek góry lodowej upadlania kobiet, odbierania nam prawa do decydowania o sobie i elementarnego poczucia bezpieczeństwa.
Jest takie hasło z pikietówek ubiegłorocznych protestów – „I can’t believe i still have to protest this shit” – które niestety długo będzie jeszcze aktualne.
Możemy być już tym naprawdę zmęczone ale nie możemy odpuścić, kiedy niemal codziennie ktoś wpada na kolejny, szalony pomysł ograniczania naszych praw. Nie możemy odpuścić, gdy w społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że feminizm się skończył i jest już niepotrzebny i gdy to społeczeństwo wciąż narzuca kobietom jedyne słuszne, poddańcze role.
Nie mogę odpuścić, bo za kilka dni ma się urodzić moja córka i naprawdę nie chcę, by ona też kiedyś musiała walczyć z tym gównem.
Tutaj znajdziecie nagranie z wrocławskiego protestu.
Kiedy rozmawiałam z moimi kolegami z klasy, pytali się, po co ja tam właściwie idę. Wiele osób po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, jak zaburzony jest porządek rzeczy. W takim świecie się urodziliśmy (my, młodsze pokolenie), w takim świecie nas wychowano, w takim świecie dorastamy i innego świata sobie nie wyobrażamy. Dlatego wstawię tu cytat Janelle Monae, który widniał na moim transparencie Tego Dnia:
„Dayreamers, please wake up! We can’t sleep no more! We can’t go on and keep pretending!”
Obudźmy się i przestańmy udawać!