Edukacja seksualna nie powoduje raka. Jej brak, wręcz przeciwnie – tak pierwotnie miałam zatytułować ten tekst, kiedy wpisałam go sobie na listę „to do” niecały tydzień temu przy okazji przypadającego na 4 lutego Światowego Dnia Walki z Rakiem. Ale kilka dni w tych szalonych czasach potrafi szalenie rozszerzyć perspektywę i dodać parę bardzo gorzkich punktów.

Dobrze wiemy, że edukacji seksualnej w polskiej szkole nie ma. Jest coś, co nazywają „Wychowaniem do życia w rodzinie”. O tym, jak w praktyce wyglądają lekcje tego przedmiotu, dowiedziałam się kilka miesięcy temu od najbardziej zainteresowanych i zorientowanych – obecnych licealistek. I przeżyłam niemały szok, gdy dane było mi usłyszeń od nich cytaty z podręczników, z których korzystały w szkołach. Kiedy sama byłam nastolatką, w głębokich latach 90., edukacji seksualnej nie było jeszcze w programie nauczania. Być może ten brak ostatecznie był dla nas mniejszą krzywdą niż gdybyśmy mieli uczyć się takich rzeczy, jakich młodzież uczy się teraz. Chociaż brak edukacji seksualnej jest krzywdą tak czy inaczej. I nie chodzi tu tylko o seks. Chodzi też o zdrowie, które przeciwnicy edukacji (katoliccy fanatycy – nazwijmy ich po imieniu) zdają się mieć w głębokim poważaniu.

Wśród wielu szkodliwych, seksistowskich i sprzecznych z wiedzą naukową cytatów z podręcznika pod redakcją Teresy Król, jest jeden szczególnie kuriozalny i wyjątkowo szkodzących zdrowiu.

„Ginekolog to nie dentysta – regularne kontrole w Waszym wieku nie są konieczne. Jeśli dziewczyna czuje się zdrowo i ma kogoś zaufanego, kto odpowie na pytania czy rozwieje jej wątpliwości (najlepiej, by była to mama), wizyta jest niepotrzebna”.

Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas V-VI szkoły podstawowej, red. Teresa Król (s. 65)

I nie, to nie jest podręcznik „dobrej zmiany”. Tak wygląda edukacja seksualna w Polsce XXI wieku od dawna. Ginekolog to nie dentysta, oczywiście. Jeśli zaniedbacie regularne wizyty u stomatologa na kilka ładnych lat, możecie przypłacić to co najwyżej utratą zęba. Jasne, że to nic fajnego i jasne, że nieleczona próchnica może prowadzić w konsekwencji nawet do chorób serca, ale serio, trzeba się naprawdę wyjątkowo postarać, żeby się aż tak zaniedbać. Kilkuletnie zaniechanie wizyt u ginekologa może kosztować nas życie. Umieralność na raka szyjki macicy w Polsce jest większa aż o 70. procent od średniej Unii Europejskiej – to dane z 2015 roku, a jedną z głównych przyczyn tak wysokiej śmiertelności jest nieregularne wykonywanie badań cytologicznych, które w efekcie prowadzi do późnej wykrywalności nowotworów, co niesamowicie zmniejsza szanse na wyleczenie.

edupopolsku - Ginekolog to nie dentysta. Czyli o edukacji seksualnej, raku i opiece watykańskiej w Polsce w XXI wieku
Więcej cytatów z rzeczonych podręczników

My się chyba po prostu tych ginekologów boimy. Wstydzimy. Nie uważamy, by regularne odwiedzanie gabinetu ginekologicznego było czymś koniecznym dla zdrowia. To przecież nie dentysta. To jest bardzo powszechne myślenie zwłaszcza wśród kobiet po menopauzie, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Kiedyś na spacerze z psem spotkałam ginekologa, który właśnie przeprowadził się z miasta wojewódzkiego do oddalonego o 20 kilometrów małego miasteczka. Opowiadał o tym, że pacjentki zgłaszały się do niego w tak zaawansowanych stadiach raka, jakich chyba nigdy wcześniej nie widział. Mogłybyśmy powiedzieć, że taki brak świadomości, takie zaniedbania, to tylko to starsze, nieświadome pokolenie. My młode, wykształcone z dużych miast, badamy się przecież regularnie. Niby tak, a jednak u niektórych z nas dbałość o zdrowie intymne kończy się po ostatniej ciąży.

Kilka miesięcy temu spotkałam przypadkiem na mieście koleżankę, której nie widziałam już zdecydowanie zbyt długo. Ona osobą po menopauzie bynajmniej nie jest – ma dopiero 37 lat. Akurat wracałam z badań ciążowych, więc trzeba było jej powiedzieć o ciąży (to był piąty miesiąc i prawie nie było jeszcze widać). Zeszło więc na tematy okołocipkowe, czyli od zawsze nasze ulubione. Ze względu na leki, które stale przyjmuje, moja koleżanka nie może stosować pigułek antykoncepcyjnych, lecą więc z mężem na gumkach (tu następuje długi wywód na temat niewygód z tym związanych, rozmawiamy głośno na zatłoczonym przejściu dla pieszych, zapewne ku uciesze przechodniów). Pytam się więc jej, czy pytała może lekarza o jakieś inne, mniej uciążliwe środki. Może plastry antykoncepcyjne dałyby radę z jej lekami. I tak od słowa do słowa, przyznała, że nie była u ginekologa od narodzin swojej córki. Którą urodziła siedem lat temu. Siedem lat to szmat czasu. Ogromnie wiele złych rzeczy może stać się przez siedem lat. I wiem to niestety z własnego doświadczenia. Dzięki wam, wstrętne upierdliwe polipy, któreście się pojawiły ni stąd ni zowąd z niczego w ciągu pół roku, przez które już myślałam o spisywaniu testamentu! Czasem lepiej być hipochondryczką i chuchać na zimne.

Strach przed ginekologiem i lekceważenie badań profilaktycznych nie bierze się znikąd. Bierze się oczywiście z nieświadomości, ale też z pewnej wstydliwej otoczki, którą w naszym społeczeństwie doczepia się wizytom u ginekologa. Wystarczy posłuchać, jak czasem kobiety (i to młode!) o tym rozmawiają: tak, by tylko nie użyć tego wstydliwego słowa na G. Niektóre chodzą więc do „weterynarza”. Czy edukacja seksualna w szkole tym bardziej nie powinna więc odczarowywać aury wstydu i lekceważenia zamiast śmieszkować, że „ginekolog to nie dentysta”? Skoro młodym dziewczynom mówi się, że go teraz nie potrzebują, to kiedy stwierdzą, że już potrzebują? Czy dopiero wtedy gdy zajdą w ciążę? Czy może wtedy, gdy zachorują na raka, któremu ich pokolenie ma zresztą szansę zapobiegać skuteczniej dzięki szczepionce przeciwko HPV. Ale przecież główna ekspertka MEN do spraw „Wychowania do życia w rodzinie”, dr Urszula Dudziak, uważa że najlepsza dla zdrowia kobiety jest po prostu sperma, bo bez niej kobieta choruje (zapewne liczy się tylko sperma męża), a dla konserwatywnych obrońców cnoty młodzieży szczepienia na HPV to narzędzie diabła, które przygotowuje dziewczęta do prostytucji.

Ja tu sobie o raku i ważnej roli edukacji seksualnej, o tym by się w końcu przestać bać ginekologów i odczarować aurę wstydu, ale tu jest Polska roku 2017. Niby przyszłość, a gdy czytasz wiadomości, to już nie wiesz, gdzie i kiedy jesteś. Czy i jak długo możesz jeszcze ufać swojemu ginekologowi, skoro coraz częściej w tym kraju zamiast opieki lekarskiej, obowiązuje opieka watykańska. Jeszcze kilka lat temu o tzw. klauzuli sumienia słyszałyśmy przy okazji skandali i tragedii z rodzaju Chazan-gate i dotyczyła ona tylko aborcji. Dziś czytamy o dużej, prywatnej warszawskiej przychodni, w której jeśli chcemy uniknąć odesłania z kwitkiem, gdy zgłosimy się po receptę na pigułki, musimy powiedzieć recepcjonistce (osobie nieobjętej tajemnicą lekarską), że taki jest cel naszej wizyty, coby mogła nas skierować do lekarza, który tabletki przepisuje. Co do zasady, powoływanie się na klauzulę sumienia przy odmowie przepisania środka antykoncepcyjnego, jest nadużyciem prawa. Ale kto by się tym przejmował?

Kto by się przejmował edukacją seksualną? Kto by się przejmował etyką lekarską? I przede wszystkim, kto by się w ogóle przejmował zdrowiem kobiet w Polsce w roku 2017?

10 thoughts on “Ginekolog to nie dentysta. Czyli o edukacji seksualnej, raku i opiece watykańskiej w Polsce w XXI wieku

  1. Kiedy tak sięgam pamięcią do czasów swojego WDŻ, pamiętam, że osobne zajęcia były dla dziewczyn i chłopców, my dostawałyśmy materiały promocyjne z Always, Tampax, czy też OB(podpaski czy tampony, książeczka,kalendarzyk). Raz, że sama dużo dowiadywałam się z tej książeczki(nie ukrywam, WDŻ było strasznie nudne), dwa mam mamę pielęgniarkę, która co nieco już mnie wprowadziła w temat(jak to bywa, ku mojemu przerażeniu, wtedy gdy nadszedł ten sądny dzień, czyli pierwsza miesiączka). I fakt, że jakoś tak jest, że chodzimy do lekarzy, dentystów, okulistów, a ginekolog, to jakby inna kategoria, jakby rozmowa na te tematy nadal była wstydem. :/

  2. W moim gimnazjum (2001-2004 czy siakoś tak) mieliśmy od przygotowania do życia w rodzinie biologicę, starą i mało lubianą. Podśmiewaliśmy się po cichu, kiedy dostaliśmy tabelki ze środkami antykoncepcyjnymi, ich wadami i zaletami, gdzie wtedy już jakimś cudem królował nam najjaśniej kalendarzyk. Mam nadzieję, że dzisiejsza młodzież też tego pier*olenia (za przeproszeniem, inaczej tego ni nazwę) nie weźmie ani przez ułamek sekundy na serio. Bo mój efekt potarganego kalendarzyka był dziś dość krzykliwy i męczący ;D

  3. Pamiętam swoje lekcje do życia w rodzinie w gimnazjum (2002 – 2005), pamiętam jakie to były nudne i bezużyteczne lekcje, na których właściwie nie dowiedziałam się niczego nowego. Więcej dowiedziałam się z książeczek, które dostałam w szóstej podstawówce w paczce od higienistki, w paczce promocyjnej od Always (były tam też tampony, podpaski etc.). Tam przynajmniej nie było pruderii dzisiejszych podręczników i szkodliwości ich, jak widzę. Masakra, przecież to chore. Ginekolog to nie dentysta? Serio? (cycki opadają)

    Jestem przerażona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top