Samotność nie jest fajna. Jeszcze mniej fajne jest wytykanie jej palcami. Niby tego wcale nie robimy. Niby nikt już na poważnie nie używa terminu „stara panna”. Niby niezależna singielka to jedna z ulubionych postaci popkultury tego stulecia. A jednak, na końcu filmu singielka i tak wychodzi za księcia. Po drodze jest jeszcze tysiąc rodzinnych obiadów z niewygodnymi pytaniami, które zawsze chociaż trochę sprawiają, że jest ci wstyd. Bo samotność to wstydliwa sprawa. Dla mężczyzn też, chociaż oni, żeby im tę samotność wypomnieć, przynajmniej muszą sobie na te wypominki porządnie zasłużyć.

Kiedy byłam szczęśliwą singielką, czyli tak do 25 roku życia, kiedy to wpadłam po uszy w swój pierwszy długi i nadal jedyny w życiu poważny związek, w pewien perwersyjny sposób fascynowały mnie dziewczyny, które nie potrafiły być same. Takie, które z zakończonego, czasem bardzo nieprzyjemnie związku, od razu pakowały się w kolejny, nie pozwalając sobie nawet na chwilę oddechu, chwilę dla siebie, jakby nawet jeden miesiąc samotności mógł odebrać im cały sens życia. Wtedy myślałam o nich trochę jak o desperatkach, ale nie wiem, czy można mówić tu o desperacji. Dziewczyny, które nie potrafią być same. Być może bardziej odczuwające społeczną presję łączenia się w pary, być może tak już przyzwyczajone do tego, że ktoś zawsze jest, że panicznie bojące się bycia samymi ze sobą? Nie wiem. Ja zawsze umiałam być sama ze sobą doskonale. Nigdy na siłę nie szukałam związków. Raczej szukałam przygód, co może nie było zawsze zbyt mądre, ale dawało mi w pewnym sensie wrażenie niezależności. Było mi samej bardzo dobrze, ale nie wiem, czy umiałabym być znowu sama. To znaczy wiem, że umiałabym tak w ogóle. Nie potrafiłabym chyba jednak żyć bez tej jednej, konkretnej osoby, ale to coś zupełnie innego.

Miałam w sumie w życiu szczęście, że mnie nigdy nikt specjalnie nie wypytywał, kiedy chłopak, kiedy ślub, kiedy dziecko. Może nie przekroczyłam limitu czasowego, do którego w moim otoczeniu jeszcze niedopasowania się nie wytyka. Może mam całkiem postępowe otoczenie. Moja przyjaciółka na przykład usłyszała od swojej matki, że jest starą panną już w wieku 22 lat. Ale jej matka w tym wieku była już jej matką, moja urodziła mnie gdy miała 35 lat i byłam jej pierworodną, więc może tu leży cała tajemnica taryfy ulgowej.

Granice dopuszczalnej samotności drastycznie nam się przesunęły, ale wciąż gdzieś tam sobie są. Samotność nigdy nie jest łatwa, nawet jeśli jest z wyboru. Bo nie jest łatwo prowadzić życie w sposób, który według większości społeczeństwa jest w pewnym sensie czymś wadliwym a nawet wstydliwym. Szczególnie nie jest łatwo kobietom i będę się przy tym twierdzeniu upierać, chociaż dobrze wiem, że mężczyznom też bywa trudno. Ale mężczyźnie się wybacza. Wybacza się mu nawet bycie wiecznym chłopcem. Piotruś Pan to tak lubiany przez nas bohater popkultury. Mężczyzna limit ma dłuższy. Mężczyźnie wypomnieć można samotność właściwie tylko, jeśli sobie czymś na to zasłuży. A zasłużyć sobie trzeba porządnie. Na przykład być Jarosławem Kaczyńskim, chociaż nawet Jarosławowi Kaczyńskiemu wypominać samotność jest poniżej pasa. Samotność to nie jest jego największy grzech, to w ogóle nie jest grzech. Może lepiej zacznijmy wytykać palcami prawdziwe przywary, na przykład mizoginię? Tak więc, jeśli nie jesteś politykiem w średnim wieku mieszkającym z kotem, który postanawia sterować życiem intymnym milionów kobiet, to raczej śpisz spokojnie.

Singielki spokojnie nie sypiają. Przynajmniej, według oczekiwań społecznych, nie powinny. Jasne, nie o każdej ktoś z rodziny powie, że skoro nie wyszło jej z mężczyznami, jest po rozwodzie, po czterdziestce i bez dzieci, to może lepiej byłoby żeby poszła do zakonu. I pal licho, że ona nie ma żadnego powołania, a my mamy wiek XXI, a nie XVI i już dawno kobieta posiada większy wybór ról życiowych niż klasyczny trójpodział żona, dziwka albo mniszka. Ta historia to autentyk, dość ekstremalny, ale tą ekstremalnością tym bardziej dowodzi, że chyba jeszcze nie do końca, szczególnie w najstarszym pokoleniu, samotna kobieta to ktoś normalny.

Zresztą to ktoś nienormalny nawet w popkulturze. Wszystkie historie o singielkach (o singlach zresztą też) ostatecznie kończą się szczęśliwym sparowaniem. Nawet Bridget Jones w końcu po latach musiała wyjść za mąż, a wszystkie jej życiowe przypadki (włącznie z ciąża w wieku 43 lat – tak malowniczo nazwanym w filmie wiekiem geriatrycznym) pokazać nam miały tylko, że nigdy nie jest za późno. No jasne, że nigdy nie jest za późno na miłość. Ale czasem się ją jednak odrzuca, czasem ona nie przychodzi, czasem świadomie człowiek decyduje się na samotność. Takie sytuacje w filmach prawie nie istnieją. A jeśli istnieją, to sympatycznych bohaterów dotyczą tylko do czasu. Samotnymi na zawsze pozostają tylko ci niesympatyczni.

Samotność, zarówno w społeczeństwie jak i w jego wymuskanym odbiciu w popkulturze, jest czymś wstydliwym, czymś z czego należy się tłumaczyć, czymś wpędzającym w poczucie winy, czymś za co można kogoś napiętnować, jeśli zasłuży, a już na pewno czymś, czego należy współczuć. Chociaż tak naprawdę samotność to rzecz całkiem normalna, nawet jeśli najczęściej wcale nie łatwa. Fajnie byłoby, gdyby wszyscy o tym myśleli w ten sposób przy rodzinnym stole.

3 thoughts on “Wstydź się samotności

  1. Samotność zawsze była dla mnie dużo łatwiejsza niż życie w związku, więc o jakąś trudność chodzi? Chyba o trudność z punktu widzenia społeczeństwa, no ale to jest pewien konstrukt. To nie samotność jest trudna, to opresja fundowana przez społeczeństwo taką jest.

  2. bardzo mądre, trafne, zgadzam się! zresztą zmora popędzania i kontrolowania twojego życia intymnego nie kończy się nawet, gdy wydasz potomstwo na świat („kiedy drugie? dziecko powinno mieć rodzeństwo. z niedużą różnicą wieku. bo tak jest najlepiej!”)
    z drugiej strony, samotność nie zawsze jest z wyboru. sama żywo rozkminiam co tu zrobić jak widzę fajną dziewczynę/chłopaka, którzy są samotni mimo zbliżania się do czterdziestki, smutni w tym swoim funkcjonowaniu – też jest we mnie wola żeby podnieśc ich jakość życia, umówić z kimś, wyciągnąć do ludzi itd. więc zrozumiały jest dla mnie niepokój starszego pokolenia, zwłaszcza jak dotyczy to ich córki/syna, ale ważne jest to, że zawstydzając kogoś przy świątecznym stole pytaniem „kiedy ślub” raczej się życia tej osobie nie poprawi.,

    1. Dokładnie, samotność nie zawsze jest z wyboru i takie osoby muszą czuć się chyba jeszcze gorzej, gdy słyszą te wszystkie, niby troskliwe pytania, a ludzie nie myślą jakoś o tym, że mogą nimi sprawić komuś przykrość. Zresztą podobnie jest z kwestią posiadania dzieci – był kiedyś taki fajny tekst, chyba na jakimś mamadu, czy czymś w tym stylu, o pytaniach kiedy dziecko, kiedy drugie itp. i zestawione z nimi hipotetyczne historie kobiet, które dzieci mieć nie mogą, przeszły poronienia itd., ale o tym nie mówią. To był mocny i bolesny tekst, chociaż trochę zabrakło mi tam też pokazania osoby, która dzieci mieć po prostu nie chce, przez co ten obraz jednak był niepełny. Czasem mam wrażenie, że te wszystkie pytania to jest takie gadanie dla gadania, ludzie zadają je zupełnie bezrefleksyjnie i nie myślą, że mogą kogoś w ten sposób zranić. To już lepiej chyba rozmawiać o pogodzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top