Kiedy byłam mała bardzo chciałam jak najszybciej dorosnąć i móc zasiąść już przy stoliku dla dorosłych, by rozmawiać z nimi na dorosłe tematy jak równy z równym. Teraz mam 34 lata i jest mi coraz trudniej, bo zdaje się, że dorośli rozmawiają na dorosłe tematy w całkiem dziecinny sposób.

Znacie te sytuacje. Rodzinne zloty przy suto zastawionym stole. Chrzciny, urodziny, dzień wszystkim świętych. Wujki, ciotki, rodzina. Czasem nie własna, z własną to jeszcze pół biedy. Czasem ta wżeniona. Czasem należąca tylko do waszych znajomych. W każdym razie dorośli: ci w wieku waszych rodziców i ci w waszym wieku, ale żyjący już tak bardzo według reguł tych starszych, powielający ich wzorce, przekonania i racje. I bardzo pewni tych racji, nawet jeśli te racje to z pamięci cytowane frazesy, powtarzane bez odrobiny refleksji i chwili zastanowienia. I pośrodku wy. Całkiem dorośli. Tak dorośli, że już czasem nawet z kredytem, kotem i dzieckiem w drodze, ale na tym obrazku to zupełne z was dzieciaki, bo zbyt wiele jak na rodzinne standardy macie w sobie idealizmu i niezgody na życie według utartych reguł.

Mam problem z ludźmi. Ludzie na ogół są nieomylni. Im starsi, tym nieomylni bardziej. Nie słuchają, nie konfrontują swoich przekonań z odpowiednimi źródłami wiedzy, w rozmowach powtarzają zakodowane w głowach regułki, nie siląc się ani odrobinę, by zrozumieć więcej. Nie piszę tu o fanatykach, zamkniętych na racje inne niż własne, fanatycznie wyznawane. Piszę o całkiem przeciętnym człowieku, któremu po prostu się nie chce. Im dłużej żyję, tym odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że z takich jednostek składa się większa część społeczeństwa. I coraz bardziej nie wiem jak rozmawiać z ludźmi i nie zwariować.

Możesz na przykład do znudzenia tłumaczyć ojcu swojej przyjaciółki, że małżeństwa homoseksualne to nie jest koniec cywilizacji i chyba lepiej gdy dziecko ma dwóch kochających rodziców tej samej płci, niż gdy ma ojca i matkę, którzy tłuką go na dzień dobry kablem od żelazka (bo mniej drastycznymi porównaniami to w takiej rozmowie jednak się nie da operować), ale on i tak nie odpuści swojej mantry, że nie i już, bo małżeństwo to specjalna instytucja na specjalnych prawach i jest tylko dla par różnopłciowych, koniec kropka. Możesz tłumaczyć wujowi męża, że fakt, iż ktoś pomaga cierpiącym zwierzętom, nie sprawia, że z automatu ginie jakieś pozbawione pomocy dziecko („bo po co ci aktywiści zajmują się zwierzętami, dziećmi by się zajęli!”), ale jego i tak to nie przekona, bo to tylko zwierzęta. Zapytałabyś go nawet, jak sam pomaga potrzebującym dzieciom – to jest super szpila, którą można, a nawet należy wbić – ale jesteś zbyt grzeczna.

Trudne typy ludzkie. Mansplainerzy, którzy wszystko wiedzą lepiej, bo są mężczyznami. Strażniczki patriarchatu, których tak naprawdę bardzo ci żal, bo w rozmowach z nimi zawsze dostrzegasz jakieś takie podskórne poczucie krzywdy, którą to krzywdę nieumyślnie przenoszą na swoje córki, ale boisz się im powiedzieć, co w nich widzisz, bo czujesz, że jeszcze pogłębisz cierpienie. Ludzie z ustami pełnymi frazesów i pełnych pogardy słów-kluczy. Ludzie którzy nigdy nie przestaną uważać, że wszystko, co ludzkość robi od zawsze jest naturalne, więc tak musi być. Pieprzeni seksiści. Tak trudno mi z wami gadać, ludzie.

Linia sporu nie musi wcale przebiegać przez granice polityczne. Czasem wszyscy przy stole nie lubią PISu i w ogóle to niby są lewicowi jak ja, a jednak zawsze wypłynie jakiś temat, czasem błahy jak dieta, czasem mocny jak rasizm i nietolerancja, i zaczyna się rzeź. Rzeź tradycji, rzeź obłudy, rzeź dulszczyzny, rzeź patriarchatu. Sporo jest rodzajów rzezi. Po każdej czuję się jakbym wcale nie miała 34 lat, tylko 17, bo naprawdę nie wiem już jak rozmawiać z ludźmi i nie zwariować, gdyż zwyczajnie trafia mnie szlag.

Jakże prościej rozmawia się z ludźmi, których wcale się nie zna! Bez obaw o dalsze dobre stosunki, bez obaw, że się ich skrzywdzi i bez tego okropnego poczucia wyższości nad nimi, którego bardzo się nie chce i bardzo się wstydzi. Dużo łatwiej czuć się lepszym od kogoś, na kim w ogóle ci nie zależy, bo to poczucie wyższości, którego bardzo nie chcę, które chcę w sobie zdławić, sprawia, że jeszcze trudniej mi rozmawiać i nie zwariować. A przecież nie mogę siedzieć cicho!

6 thoughts on “Jak rozmawiać z ludźmi i nie zwariować?

  1. Od kiedy trafiłam na ostatnie sejmowe komisje i niemal bezpośrednio starłam się z PiSem, dużo bardziej się frustruję po kontaktach z tak zwanym niemile betonem. Z bezsilności zaciskam pięści i całe szczęście, że połamałam ostatnio paznokcie, bo kaleczyłabym sobie dłonie od środka; czasami chcę krzyczeć, czasami lać po twarzach, jezu jak ciężko rozmawiać kiedy ktoś nie przyswaja NIC.

  2. „Ludzie na ogół są nieomylni. Im starsi, tym nieomylni bardziej” – też czasem odnoszę takie wrażenie, ale czasem też przedstawiciele młodości bywają bardziej „skrajni”.

  3. Mam szczęście mieć sporą rodzinę, w której takie sytuacje nie mają miejsca. Jeśli już, to tylko elementowi wżenionemu zdarza się rzucać takie uwagi, że zęby cierpną, ale przekonaliśmy się, że najlepszą metodą jest ich ostentacyjne ignorowanie. Nikt nie komentuje, nikt nie odpowiada, nie przytakuje ani nie dyskutuje. Wychodzimy z założenia, że nikomu męża/ ojca / zięcia nie będziemy wychowywać ani uczyć wartości. Zapada cisza, element się peszy, a my zmieniamy temat.
    Z obcymi ludźmi w ogóle nie poruszam potencjalnie kontrowersyjnych tematów. Jeśli się jednak zdarzy, dyskutuję do momentu, kiedy widzę, że dyskusja ma sens – czyli dopóki słuchamy i rozumiemy się nawzajem. Potem ucinam, bo jeśli rozmówca tylko zachłystuje się frazesami, to wolę zająć się czymś innym. Gadanie do ściany jest mniej frustrujące.

  4. Sama prawda! Mam 27 lat i coraz częściej czuję się tak, jak opisałaś. A najgorsze, że im ludzie starsi tym bardziej zacietrzewieni w swoich poglądach. Czasami odechciewa się rozmawiać z ludźmi..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top