Opowiem Wam dzisiaj dwie historie, o tym, że życie to nie jest podręcznik coachingu, a przyjaźń jest bardziej skomplikowana niż ludowe przysłowia.

Jedna historia jest moja, druga trochę pożyczona. Mam nadzieję, że osoba, od której ją pożyczam, się za to pożyczenie mocno nie obrazi. W życiu każdego opowiadacza jest taka chwila wahania, mały moralny zgrzyt, czy puszczać w obieg historie, których bohaterami są nasi przyjaciele, czy może to jednak nieładnie. Przynajmniej tak jest w moim życiu. Nie wiem, czy takie myśli przychodzą do głowy wielkim pisarzom, chociaż wyobrażam sobie, że raczej tak. Bo jak to ładnie napisał Jacek Dehnel „Pisarze to podsłuchiwacze i podglądacze, w ogóle – świnie, uszu nadstawiają, zaglądają gdzie nie trzeba, przetrząsają cudze szuflady i twarde dyski – wszystko po to, by dowiedzieć się, co człowiek ma w środku”.

Ludzie, którzy ciągną cię w dół

Gdyby wierzyć ślepo podręcznikom dla zwycięzców, by w życiu osiągnąć sukces trzeba nie tylko bardzo się starać, ale i otaczać się odpowiednimi ludźmi. Takimi, którzy mają co najmniej tak duże ambicje jak ty i dzięki życiowej postawie, będą w jakiś bliżej nieokreślony sposób ciągnąć cię w górę. Należy unikać nieudaczników i osób, które będą wciągać cię w nieproduktywne spędzanie czasu, odciągając od twoich wielkich wymarzonych celów. Brzmi absurdalnie, bo przecież nikt w to nie wierzy, nikt nie dobiera sobie przyjaciół w ten sposób, prawda? No niby tak. A jednak pokutuje takie przekonanie, że są ludzie, którzy mogą pociągnąć cię w dół i nie powinnaś się z nimi zadawać. Bo przecież już samo przebywanie z nieudacznikami zrobi z ciebie nieudacznika. Nigdy nie myślałam w ten sposób i nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ktoś jest w stanie tak myśleć naprawdę. Aż do pewnego dnia sześć lat temu, kiedy nagle okazało się, że to ja mam ciągnąć kogoś w dół. Trochę mnie zamurowało.

Mój przyjaciel chwilę wcześniej przeprowadził się do Warszawy i zaprosił mnie i U. na kilka dni. Z dworca odebrał nas jego nowy chłopak. Już w tramwaju trochę się posprzeczaliśmy w kwestiach podejścia do życia i w myślach przyszyłam mu łatkę bezczelnego i zbyt pewnego siebie gówniarza, ale z adnotacją, że pewnie z tego wyrośnie. Generalnie było miło i wycieczka się udała. Może nie polubiłam nowego chłopaka mojego kumpla tak, jak lubiłam jego byłych, ale w sumie spoko. Tymczasem, kilka miesięcy później, U. powiedziała mi coś, co bardzo mnie zabolało. W sumie to nawet nie zabolało, a zwyczajnie wkurwiło. Chłopak miał powiedzieć naszemu przyjacielowi, że nie powinien się z nami zadawać, bo ciągniemy go w dół. A ja to już zupełnie. Wiecie za co mi się oberwało? Za tę rozmowę w tramwaju. Powiedziałam mu wtedy, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Nie miałam wtedy stałej pracy. Był środek kryzysu, a ja zarabiałam psie pieniądze pisząc zdalnie teksty na zlecenie. Wcześniej rzuciłam pracę, w której się nie rozwijałam i małymi krokami próbowałam zdobywać doświadczenie w dziennikarstwie. Powiedziałam mu, że wolę konsekwentnie realizować swoje marzenia, nawet za cenę tego, że przez jakiś czas będzie mi ciężko, niż patrzeć tylko na hajs. Nie wiem, może to go zabolało, że ktoś może patrzeć na świat inaczej niż on. A on, chociaż może to trochę krzywdzące tak mówić, patrzył w pracy tylko na hajs, przynajmniej takie wrażenie odniosłam z jego buńczucznych opowieści. W każdym razie to ja byłam tą ciągnącą w dół, o czym dowiedziałam się, kiedy właśnie dostałam moją wymarzoną pracę w jednej z najlepszych wrocławskich redakcji. Gdybyśmy poznali się wtedy, może by wcale nie pomyślał o mnie tak, jak wtedy w kwietniu. Ale to już było nieważne. Bo ja o sobie w tym kwietniu wcale tak nie myślałam.

Na szczęście mój przyjaciel nie wziął sobie słów swojego chłopaka do serca i nie zerwał z nami kontaktu. Nie wiem, co mu na to powiedział. Może nic, może zbył go uśmiechem, bo całe to gadanie było bardzo głupie i gówniarskie. Głupot nie ma co sobie brać do serca, nawet jeśli wypowiadają je nasi ukochani. W każdym razie, chłopcy dziś wciąż są razem i są bardzo szczęśliwi. I dobrze.
Z takiego myślenia o ludziach to się zwyczajnie wyrasta, przynajmniej taką mam nadzieję. Nie wiem, czy chłopak mojego przyjaciela wyrósł przez te sześć lat, bo nie widziałam go od tamtego czasu, nigdy nie odwiedził nas, kiedy mój kumpel przyjeżdżał do Wrocławia. Nie wiem, czy nas unika i w sumie nie chcę gdybać. U. na przykład bardzo lubi gdybać i sobie dopowiadać teorie, ale staram się jej nie ulegać. To trudne, bo poddaję się doskonale jej szantażom emocjonalnym (przez to mam dwa czarne koty zamiast jednego). Gdybym myślała o niej tak instrumentalnie, jak się myśli o ludziach, którzy ciągną nas w dół, to musiałabym dawno zerwać z nią kontakt. Ale nie myślę tak i nie mogę. To przyjaciółka. Kocham ją.

Jasne, są sytuacje, w których lepiej jest zerwać nawet długie znajomości, tak po prostu dla własnego zdrowia psychicznego. Ale to są sytuacje skrajne. Jeśli ktoś cię krzywdzi i wykorzystuje, to tak naprawdę nie jest żaden przyjaciel. Ale jeśli ktoś nie robi ci nic złego, nie traktuje cię instrumentalnie, nie jest toksyczny, nie odrzucaj go, bo nie ma ambicji takich jak ty. Zresztą nie ma nic złego w nieposiadaniu ambicji.

Przyjaciele, których poznajemy w biedzie

Kiedy jeszcze mieszkałam z U. i P. w akademiku, czułam się czasami, jak dziecko rozwodzących się rodziców. Od czasu do czasu dochodziło między nimi do wielkiej kłótni, po której potrafiły nie odzywać się do siebie miesiącami, a ja tkwiłam między nimi w tych czterech ścianach i 15 metrach kwadratowych na trzy dosłownie jak to biedne dziecko. Szczęśliwie przeżyłyśmy akademik i żadna z nas nie zginęła, w rozwiązaniu wielkich sporów bardzo pomogła nam wódka i do dziś jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, chociaż nadal nie potrafimy być wobec U. asertywne, dzięki czemu ja mam dwa czarne koty, a P. ostatnio pojechała na basen, po czym postanowiła, że kupi sobie kostium sportowy i zacznie regularnie pływać.

Po okresie studenckim myślałam, że już nigdy nie znajdę się w podobnej sytuacji (tego dziecka rozwodników), aż do kolejnego wielkiego sporu, zupełnie innych przyjaciółek. Spór ten w przeciwieństwie do wielkich kłótni moich współlokatorek przybrał formę nieotwartą, bardziej pisemną niż słowną, przez co jeszcze bardziej niepewną. Niemal klasyczne ciche dni, w czasie których ja, to dziecko rozdarte wewnętrznie, nie wypowiadałam przy jednej imienia drugiej. A poszło o poczucie głębokiego zawodu na przyjaciółce, która w oczach tej drugiej, która właśnie popadła w wielką biedę i wylądowała w szpitalu, zawiodła i nie wykazała takiej troski, jakiej w podobnych sytuacjach można oczekiwać od przyjaciółek. Ta pierwsza odczuła ten zwód do tego stopnia, że napisała o tym na swoim blogu. No i się zaczęło. Sprawa była skomplikowana i bardzo emocjonalna. Ciche dni trwały cały rok. Aż w końcu do obu mieli przyjechać wspólni koledzy z Warszawy. I nie było wyjścia, musiały się spotkać i skonfrontować, przerwać tę głupią ciszę. Nie wiem, czy wylały sobie wszystkie żale, wiem tylko, że potrzebowały trochę wódki. Potem było już dobrze.

Na koniec nie pozostaje nam już nic innego, jak tylko sformułować ostateczną i niepodważalną zasadę przyjaźni, która jest prawdziwsza niż ludowe mądrości i wcale nie namawia do nadmiernego spożycia napojów wyskokowych: może i prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, ale dla pewności, by nie działać pochopnie i nie dać się ponieść wielkim emocjom, lepiej zrobić test wódki.

2 thoughts on “Ludzie, którzy ciągną cię w dół i przyjaciele, których poznaje się w biedzie

  1. Poradnik jak żyć. Z kim się przyjaźnić. Co jeść. Co nosić. Co czytać… Przeraża mnie nie to, ze one istnieją, bo tak było zawsze, ale to, ze ludzie zupełnie bezkrytycznie nimi się kierują. A jako zupełnie beznadziejny przypadek klasycznego, piep*onego humanisty mam zawsze siersciosztorc plecowy, gdy czytam choćby niewielkie fragmenty poradników coachingowych. KARIERA, KARIERA, KARIERA! HAJS, WŁADZA, WŁADZA, HAJS. Ja pierniczę, a gdzie tu odrobina człowieczeństwa?

    Zgodzę się natomiast, że niekiedy kobiece przyjaźnie są bardziej skomplikowane niż fabuła „Mody na sukces” i wymagają niekiedy… hmm ..małej pomocy :)))

  2. Każdy na swoj sposób kocha, lubi, szanuje i okazuje inna uczucia. Nie można się kierowac tego typu schematami i postepować zero-jedynkowe – pewnie. Ale jednak w relacjach najważniejsze moim zdaniem jest kierowaniem się tym, jak się czujemy. Jeśli ktoś niby nie robi Ci krzywdy i niby to i tamto, ale czujesz, że to nie jest to, że nie jesteś dla kogoś wystarczająco ważna tak jak uważasz, że powinnaś itd., odpuść. Trzeba walczyć i dbać o relacje, ale czasem trzeba też odpuszczać. Z szacunku dla własnych zasad i uczyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top