Możesz nie interesować się polityką, ale wiedz człowieku, że ona interesuje się tobą. I paradoksalnie, w jej najlepszym interesie jest właśnie to, byś się nią nie interesował. Brzmi banalnie, ale największym banałom zwykle najbliżej do prawdy.

Rzecz, która boli mnie bardzo: nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. Oduczali nas tego przez lata i oduczyli skutecznie. I nie wiem, co musiało by się stać, żebyśmy się tego nauczyli. Niby Polacy zawsze są nieźli w łączeniu się w sytuacjach ekstremalnych. Wiecie, te wszystkie powstania i wojny, teoria mówiąca, że jak jest chujowo, to Polak potrafi i rzuci się ginąć na barykady. Ale serio, tu nie o to chodzi, żeby umierać za ojczyznę, tylko żeby nie być innym ludziom wilkiem (i nie, że innym Polakom, tylko że ludziom właśnie) oraz rozumieć takie ładne słowo, które kiedyś było na sztandarach, a teraz co najwyżej wyciera się tymi sztandarami dupę, a brzmi ono „solidarność”. Żyjemy w takim paskudnym czasie, gdy rządzący bezczelnie i ordynarnie usiłują zrobić z nas naród. W szkołach, pierwszego września, czytają list z ministerstwa, o tym, że teraz trzeba będzie uczniów wychowywać w duchu narodowym. Naród nie jest już fajnym słowem, a na pewno nie jest słowem neutralnym. W oficjalnym dyskursie publicznym ostatnio nie ma już za bardzo nie ma państwa, jest tylko ten naród mityczny, chociaż to słowo przez ostatnie sto lat mocno się postarzało i we współczesności geopolitycznej i kulturowej nawet nieco straszy. Mi się zawsze wydawało, że zamiast być narodem, powinniśmy być obywatelami, ale może ja jakaś dziwna jestem. Obywatel to słowo, które nie zestarzeje się nigdy, taką przynajmniej mam nadzieję, bo obywatel i obywatelka to po prostu człowiek. Wolny człowiek i świadomy człowiek. Tam gdzie ponad obywatelami jest jakiś naród, robi mi się po prostu nieswojo.

To mnie nie dotyczy

Nie jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. I nie, nie chodzi o to, że nie chodzimy tłumnie na wybory. To jest ten koronny przykład naszej nieobywatelskości, wałkowany od lat przez media, które w tworzeniu obywatelskich postaw też nie pomagają. Naprawdę, aż tak bardzo nie odstajemy frekwencją od innych państw. 90 % to głosuje podobno na Białorusi, a dobrze wiemy, jak wygląda tam władza. Problem z frekwencją to tylko medialna paplanina, rozdmuchana przykrywka na problemy poważniejsze. Bo tak naprawdę, to najtrudniej nam tworzyć wspólnoty, widzieć potrzebę dobra wspólnego, a nie tylko własnej jednostki i rodziny. Tak dużo w nas pogardy dla drugiego człowieka. Takiej zwykłej, czasem lepiej ukrywanej, a czasem mniej, podskórnej pogardy. Na przykład dla tych, którzy są inni, bo przecież powinni swoją inność chować w domach, a przed naszymi oczami to jednak się dostosować. Albo dla biednych, bo przecież powinni starać się bardziej. Gdyby się starali, to by nie byli biedni. Chętnie sypniemy groszem w akcji pomocy dla biednych dzieci, ale mniej chętnie pomożemy im naszym podatkiem, bo redystrybucja to zło, komuna i utrzymywanie darmozjadów, no ewentualnie tym 1%, bo wtedy chociaż nie oddamy państwu. Poza chorobą podskórnej pogardy, toczy nas też rak przekonania, że „mnie to nie dotyczy”. Jeśli coś mnie nie dotyczy, to mnie to nie obchodzi. Będę się martwić, gdy mnie to dotknie, ale przecież nie dotknie, bo skoro nie dotyczy, to nie może dotknąć. Nie chodzę nocą po ciemnych ulicach w mini spódniczkach, więc nikt mnie nie zgwałci, co nie? I jeszcze pokrewne do „niedotyczenia” przekonanie, że skoro nie spotkaliśmy się nigdy z jakimś zjawiskiem, to ono nie istnieje. Nigdy nie spotkałaś się osobiście z dyskryminacją ze względu na rasę, płeć czy orientację, więc nie ma żadnej dyskryminacji, jest równość, prawda?

Oczywiście uogólniam, ślizgam się po powierzchni, wyławiam najbardziej bolące mnie przejawy ludzkiej nieświadomości, atomizacji społeczeństwa i naszej swojskiej, kochanej dulszczyzny. Przejawy niestety dominujące. Bo gdyby nie dominowały, to bym się chyba tak bardzo w tym świecie nie dusiła. Nie mam też większych złudzeń, ani wątpliwości, dlaczego jest tak źle, jak jest. Jestem wręcz nudna w obwinianiu o największa zgniliznę obywatelskich postaw neoliberalnej edukacji i neoliberalnego dyskursu (już mocno przestarzałych, a wciąż przedstawianych nam jako pewniki na miarę matematycznych aksjomatów), który etykę zastąpił ekonomią i nauczył nas patrzeć nie dalej niż na czubki własnych butów, ale może te wynurzenia pozostawię sobie na inny raz, bo ten post robi się niepokojąco długi.

Więc nie interesujesz się polityką?

Zaczęłam od polityki, bo ten post jest w pewnym sensie refleksją wywołaną przez wpis Amandy, pod którym rozgorzała mała burza. Właściwie to trochę reakcją na tę burzę. Ale nie będę pisać o blogerach, bo problem nieinteresowania się polityką i niewypowiadania własnego zdania dotyczy całego społeczeństwa. Tak, to jest problem. I nie, nie chodzi o to, żeby podniecać się obradami Sejmu, tym kto kogo na mównicy obraził, znać na wyrywki rozkładu głosowań, czy nazwiska wszystkich ministrów i vice. Chodzi o interesowanie się własnymi prawami i tym, że mogą być one zagrożone. O dostrzeganie problemów społecznych, bo nie żyjemy w bańkach z pola siłowego, tylko w społeczeństwie. O świadomość, bo nieświadomość i obojętność jest najbardziej na rękę tym politykom, którzy chcą nam zrobić kuku. A wcale nie chcemy żeby robili nam kuku, ani żeby prali nam mózgi. Czy może chcemy?

Im większa obojętność, im większa nieświadomość, a także im mniej w nas nadziei, tym większa nam nami kontrola.
Kiedy mówisz mi, że nie interesujesz się polityką, mam ochotę zapytać: „czy naprawdę nie interesuje cię jak wygląda twoje życie i twoje prawa?”.

Czasem ze zdziwieniem odkrywam, że ludzie nie słyszeli o tak istotnych kwestiach, dotyczących ich, które właśnie się ważą. Jestem trochę bardziej zaangażowana w pewne sprawy, więc może moje spojrzenie jest spaczone. Kiedy wiosną i latem zbierałam podpisy pod projektem ustawy „Ratujmy kobiety”, zakładającym liberalizację aborcji, najbardziej szokowały mnie nie spotkania z osobami z drugiej strony barykady, ale z młodymi ludźmi, przede wszystkim kobietami, którzy nie mieli zielonego pojęcia co się święci, którzy w ogóle nie słyszeli jaką zmianę (całkowity zakaz aborcji, karanie więzieniem kobiet przerywających ciążę) rząd jest gotów poprzeć. Ludzie odcinają się od polityki, bo nią gardzą i uważają za obrzydliwą. W sumie rozumiem. Polityka najczęściej jest obrzydliwa, szczególnie wtedy, gdy zaczyna wpływać na nasze codzienne życie i gdy przejawy chorego klimatu politycznego, ideologicznego widzimy na ulicach w postaci coraz większej agresji. Dlatego właśnie lepiej się nią interesować, żeby nie obudzić się z ręka w nocniku. A gdy się jednak obudzimy, to przynajmniej z czystym sumieniem, że nie odwracaliśmy wzroku. A wielu ludzi, tych przyzwoitych też, odwraca, tak jak robili to ludzie w Niemczech w latach 30. Bo przecież nas to nie dotyczy.

Jak wydobyć z siebie głos?

Jak to zmienić? Jak budzić świadomość? Uczyć się wydobywać własny głos i pomagać wydobywać go innym. Chciałabym bardzo znać szybką receptę, ale nie ma szybkich recept, praca u podstaw zawsze trwa latami. I nie wystarczą same słowa, ale słowa też są ważne, żeby ludzi poruszyć. Żebyśmy nauczyli się być obywatelami, co by wcześniej nie pochłonął nas naród. Problem leży nie tylko w ludziach, którym wszystko jednak i w tych, którzy może i chcieliby krzyczeć, ale nie chcą się babrać, ale też w tych, jak najbardziej świadomych i zainteresowanych, ale zbyt cichych i przekonanych o braku mocy sprawczej, chociaż moc sprawcza w nich jest już chociażby dlatego, że nie są obojętni.

Autocenzura to najskuteczniejsza forma cenzury. Czasami powstrzymujemy się od wyrażania własnego zdania, nie dlatego, że się boimy, tylko by nikogo nie urazić. Tymczasem jak ktoś pierdoli, mówi szkodliwe rzeczy, to trzeba mu to wypomnieć. Niekoniecznie mówić, że jest głupi, a już na pewno nie odwoływać się do niepoprawnych politycznie wyzwisk i personalnych podjazdów, tylko stanąć przeciwko jego tezom. Walczyć z poglądami, nie z człowiekiem. Pokusa by odpuścić, by trzymać nerwy na wodzy i nie wdawać się w jałowe dyskusje jest oczywiście wielka. Nasza moc sprawcza, moc wpłynięcia na tego pierdolącego jest bowiem niewielka. To rodzi frustrację i chęć odpuszczenia. To częsta pokusa wśród ludzi o lewicowych przekonaniach i liberalnym światopoglądzie, by nie wchodzić w gówno, by nie zniżać się do poziomu agresywnego przeciwnika. To taka autocenzura właśnie. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że jednak warto, a czasem nawet trzeba, chociaż nerwów żal. I nawet jak nie w bezpośredniej dyskusji, która często jest jałowa, i coraz trudniej rozmawiać z ludźmi i nie zwariować, to jednak w dodawaniu głosu rozsądku do puli, w tworzeniu opinii. To wcale nie musi być wyważony głos, chociaż wiadomo, że wyważony głos brzmi mądrzej. Czasem warto nawet się wściec i powiedzieć coś dosadniej, tak jak potrafimy, prosto z trzewi, zamiast siedzieć cicho, gdy wszystko w środku karze nam wyć. Przyznaję, że sama zbyt często siedzę cicho. Nie chce mi się na przykład wdawać w dyskusje na fejsbuku, bo nie umiem za bardzo w fejsbuka. Co gorsza, uważam że nigdzie, tak jak tam, rzucanie argumentów nie jest tak bardzo rzucaniem grochem o ścianę. Ale może myślę tak, bo nie umiem w fejsbuka. To nie jest moje medium. Zresztą, każdemu jego medium! Czasem nie trzeba nawet medium, wystarczą czyny. Co ja mówię? Jakie wystarczą. Czyny są najważniejsze.

Może po prostu jesteśmy za grzeczni i za cisi. I pewnie zawsze będziemy cichsi i grzeczniejsi, bo ci najgłośniejsi i najniegrzeczniejsi to jakoś dziwnym trafem ci, którzy chcą innym ludziom robić kuku. Mówmy, piszmy, krzyczmy. Nie ma to, że twój głos nic nie znaczy. Znaczy, dokładasz go do puli. Niech będzie jak największa. Masz głos? Daj głos.

5 thoughts on “Co nas obrzydza, co nas nie dotyczy

  1. Daj głos! – to powinna być jakaś kampania, powinnać być jej głosem przewodnim! Świetny post! Już począwszy od sklepów, banków na edukacji skończywszy potrafimy sobie dać wejść z buciorami, gdzie sens gdzie logika, a już w ogóle cienko jak się ludzie dają przekupić… za kilka groszy dać się pokroić… a to się dzieje

  2. upodobałam sobie zwłaszcza jedną definicję narodu: grupa ludzi, która podziela to samo błędne myślenie o swoim pochodzeniu. Mówienie o czystości krwi w państwie takim jak Polska jest śmieszne. Wystarczy popatrzeć na mapę, teren przelotowy, a pomimo to niektórym ludziom wciąż się wydaje że są wyjątkowi z racji urodzenia w danych granicach. Świadczy to tylko o tym że nie znają historii ani swojego państwa ani prawdopodobne swojej rodziny.

    Nie rozumiem dlaczego ludzie tak bardzo bronią się przed wypowiadaniem swojego zdania. Może boją się konfrontacji, sama nie wiem. Moja babcia twierdzi, ze nie powinnam być aż tak bardzo wygadana w kwestiach polityki, bo mnie żaden chłopak na żonę nie będzie chciał 😀 ale ja na gadanie babci macham ręką. Wkurza mnie, że zawsze jak krytykuję obecną władzę to ludzie zarzucają mi bycie z PO lub za KODem. A tak nie jest. Ci drudzy są tylko mniejszym złem, ale wciąż złem. Brakuje mi zwykłego człowieczeństwa w działaniach politycznych. Działania tak, by nie szkodzić.

    1. O tak! Zarzuty, że jak przeciwko władzy, to jesteś z PO albo KOD są najlepsze. Pokazują też w sumie jak mało ludzie się interesują, jak dali się przez lata przekonać, że istnieją tylko dwie opcje, albo tak albo tak. A gdy mówisz, że nie, że mierzi cię PO, że dzięki arogancji PO to właściwie mamy dziś u władzy PIS, to nawet nie chcą słuchać. Eh.

      Nie ma czegoś takiego jak czystość krwi, nie po tysiącach lat przemieszczania się ludzi po tej planecie, to ostatnia rzecz na której powinno się budować współnotę, a jednak paradoksalnie na niej własnie buduje się najprościej. Pewnie znasz ten filmik: https://www.youtube.com/watch?v=tyaEQEmt5ls

      1. tych filmików akurat nie znałam, ale sporo słyszałam o takich badaniach. Nawet sama chciałabym takie zrobić dla siebie 🙂 wiem na pewno że moja prababcia byłą w połowie Cyganką, jeden dziadek chyba był Rosjaninem, a druga babcia urodziła się, na Ukrainie, w Krzemieńcu… Muszę się rozejrzeć za tymi badaniami, bo jestem bardzo ciekawa co może się kryć w moim DNA 😀

  3. Z drugiej strony, ci najgłośniejsi po lewej stronie to najczęściej ludzie, którzy i tutaj przechodzą w niebezpieczne skrajności. Największym problemem nie jest to, że nie ma kłótni w kontrze do aktualnego zła. Jeśli pojawi się i wygra, to tylko podkreśli rozchwianie, którego początek widzimy. Najcichszy, dzisiaj i zawsze, jest rozsądek. Najgłośniejszy, cynizm podsycający żarliwość neofitów. Niezależnie od poglądów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top