Pół internetu ogłosiło Stranger Things najlepszym serialem roku. Taka rekomendacja z jednej strony brzmi jak najlepsza zachęta, z drugiej jak prowokacja by podważyć tę śmiałą tezę. I tak prawie do końca byłam gotowa podzielić wszelkie zachwyty. A potem mój entuzjazm opadł. I nie, nie poszło tym razem o finał, który zniweczył dzieło. Finał jest jak najbardziej satysfakcjonujący. Problem leży zupełnie gdzie indziej.

Jeśli kogokolwiek z Was ominęła jeszcze sława Stranger Things, krótkie wyjaśnienie słowem wstępu.. To nowa produkcja Netflixa, zrealizowana przez niejakich braci Duffer. Punktem wyjścia fabuły jest tajemnicze zniknięcie 12-letniego Willa Byersa. Szuka go matka (trochę już zapomniana Winona Ryder), miejscowy szeryf i najlepsi przyjaciele Willa. Ci ostatni zamiast zaginionego chłopca, odnajdują inne dziecko: dziewczynkę, która twierdzi, że ma na imię Eleven i jak się okazuje posiada całkiem niezwykłe moce. W sprawę uwikłane są paranormalne zjawiska i podejrzane eksperymenty agencji rządowych. Wszystko to w scenerii dobrze nam znanej z młodzieżowego kina lat 80. Serial celnie uderzył w serca wszystkich 30- i 40-latków wychowanych na filmach Spielberga, „Goonies” i Gwiezdnych Wojnach. 30-latków bardziej niż ludzi dekadę starszych, dla których rok 1983, w którym rozgrywa się akcja Stranger Things, to czasy, w których sami byli w wieku jego młodych bohaterów. Sami twórcy, bracia Duffer, urodzili się w roku 1984 i swoim serialem zdają się bardziej składać hołd ówczesnej popkulturze, niż przeszłości.

4118bc185081d7b9ff5160dc6e5304cbaab081a7 1024x576 - Stranger Things, czyli problem z nostalgią

I tak mnóstwo osób zachwyciło się serialem, skupiając swoją uwagę na wyszukiwaniu nawiązań do znanych ze starych filmów motywów. Żaden plakat w pokojach młodych bohaterów nie umknął ich uwadze. Sama podeszłam do Stranger Things bez żadnych nostalgicznych obciążeń. Amerykańską popkulturę lat 80. znam bardzo, ale to bardzo pobieżnie, chociaż jak większość dzieciaków urodzonych w tamtych czasach, coś tam widziałam w telewizji. Jednak żaden plakat, no może poza The Clash, absolutnie nie zwrócił mojej uwagi, a jedyny przedmiot, który naprawdę mnie wzruszył, to rower typu Reksio. Mój brat miał taki sam, jak bohaterowie serialu, z tą różnicą, że z fabryki Rometu. Nostalgia nie mogła więc zakłócić mi odbioru.

Pochłonęłam całość w długi sierpniowy weekend i już od pierwszego odcinka jasnym było dla mnie było, że serial jest znakomity. Ogląda się go z dziecięcą radością, nawet jeśli amerykańska popkultura lat 80. to nie jest to, co sprawia, że łezka staje ci w oku ze wzruszenia. I tak gdzieś do piątego, szóstego odcinka byłam gotowa kłócić się ze wszystkimi sceptycznymi recenzjami. A potem entuzjazm opadł. Wszystkie karty zostały odkryte i wiadomo było, że nie czeka nas tu nic nowego. Historia potoczyła się tropem, który bardzo dobrze znamy. Niestety musiałam przyznać sceptykom rację.

Tak naprawdę twórcom trudno zarzucić, że nostalgia popsuła ich dzieło. Bo przecież podążanie za nią i upychanie wszędzie nawiązań nie odbyło się kosztem budowania napięcia czy konstrukcji postaci. Ale czegoś jednak brakuje, by nazwać Stranger Things najlepszym serialem roku. Brakuje takiego efektu wow, czegoś co zostało by mi w głowie na dłużej, zasiało jakiś niepokój, czy refleksję. W pewnym sensie brak tu po prostu świeżości. Serial ulepiono z klisz znanych dobrze z kina nowej przygody i klasycznych slasherów (jeśli dziewczyna zagląda do dziury w drzewie, woła chłopaka, lecz ten nie odpowiada, wiedz, że dziewczę z pewnością wejdzie do środka). Ulepiono doskonale, niekiedy poprowadzono lepiej od wszystkich służących za inspirację oryginałów. Opowiada się nam jednak tę historię tylko i wyłącznie przez znane i lubiane motywy. Tak znane i lubiane, że dla mnie niestety już zbyt odlegle i zimne, jak zimna i odległa jest dziś dla nas zimna wojna, która, a jakże, również zamieszana jest w Stranger Things.

Problem z nostalgią polega na tym, że nie da się w niej ugrzęznąć na zbyt długo. Jest miła i przyjemna tylko w umiarkowanych dawkach. Powiedzmy sobie szczerze, nikt z nas tak naprawdę nie chciałby znów żyć w czasach swojego dzieciństwa. Ani żadnych innych czasach. Opowiedział nam to już bardzo dobrze Woody Allen w „O północy w Paryżu” i do jego dość oczywistych tez nie da się chyba dodać już nic więcej. Nostalgia to zawsze jest eskapizm, a ze strony twórców kultury, również trochę hochsztaplerka. I zawsze będzie sprzedawać się bardzo dobrze. Bazujące na niej dzieła jednak tak naprawdę nigdy nie mówią o minionych czasach. Są jedynie ich mglistą wizją. Opowiadają o ich wyobrażeniach i pamięci o nich. Najczęściej wyidealizowanych i często mocno oderwanych od prawdy historycznej (doskonałym przykładem jest chociażby popularność Downton Abbey). Dokładnie to samo robi Stranger Things. To nie jest podróż do przeszłości, to podróż do kina z przeszłości. Przyjemna, ale nie zostająca na dłużej w głowie. Chociaż na pewno zachęcająca do obejrzenia kolejnego sezonu.

1 thought on “Stranger Things, czyli problem z nostalgią

  1. Bardzo dobra recenzja, wszystko zamknięte w krótkiej, nieprzegadanej formie. Sama zabieram się za napisanie czegoś o Stranger Things od kilku dni, ale nie umiem jeszcze dobrze sprecyzować swoich myśli. Tobie się udało.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top