Żeby być feministką nie trzeba identyfikować się ze wszystkimi hasłami aktywistek, o których słyszycie w telewizji. Żeby być feministką nie nie trzeba zapisywać się do żadnych organizacji. Żeby być feministką nie trzeba chodzić w pochodach. Żeby być feministką wystarczy uważać, że kobiety i mężczyźni są sobie równi i powinni mieć równe prawa, a żadna z płci nie jest tą gorszą i nie powinna być dyskryminowana. Żeby być feministą, nie trzeba nawet być kobietą. Więc zgadzasz się, że jesteśmy równi, ale mówisz, że nie jesteś feministką, bo… coś tam.
Feminizm jest prosty, bo chodzi w nim o prostą rzecz: przyznanie, że kobieta i mężczyzna są sobie równi. Nie równiejsi. Równi. Jest też trudny, bo narosło wokół niego mnóstwo mitów i nikt już nie wie czy: feministki same są sobie winne, bo są agresywne, wszystko to przez media, bo podkręcają tylko sensacje, a może to jednak strażnicy patriarchatu robią feminizmowi złą prasę. Nie będziemy decydować, kto zawinił najbardziej, bo i tak każdy znajdzie swoją odpowiedź, tak czy inaczej feminizm ma pod górkę, bo wciąż tak wiele kobiet się go wypiera. Kobiet, które całym swoim życiem pokazują, że tak naprawdę są feministkami, tylko jakoś nie potrafią się do tego przyznać. Za każdym razem, gdy słyszę takie stwierdzenie, wykluwa się we mnie taki mały smutek.
Przedstawione wymówki mają charakter mocno przerysowany. Celem przejaskrawienia przykładów jest jak najgrubsze tło do obalania mitów.
A jaka jest twoja wymówka? Więc nie jesteś feministką, bo…
1. Bo kocham facetów
No i? Feminizm to nie jest programowy hejt na facetów. Nie chodzi o to, że kobiety mają przejąć władzę nad światem, ani o to, że samiec twój wróg. Jeśli już musimy wskazywać wroga, to jest nim patriarchalizm – przestarzały i niesprawiedliwy system społeczny, który od wieków szkodzi zarówno kobietom jak i mężczyznom, przypisując im role, które nie zawsze pragną grać. Feminizm mówi o równouprawnieniu kobiet i MĘŻCZYZN, a równouprawnienie oznacza przecież, że WSZYSCY mają mieć równe prawa.
2. Lubię być kobieca. Lubię mieć ogolone nogi, nosić spódnice i makijaż.
I nikt ci tego nie zabrania. Feministki mogą wyglądać, jak im się żywnie podoba. Kobiety mogą wyglądać, jak im się żywnie podoba. I nikt nie powinien mówić nam, że powinnyśmy inaczej.
Masz się nie malować, bo w tym swoim mejkapie wyglądasz jak Deutche Prostitusche. Masz się malować, bo bez makijażu jesteś zaniedbany niechluj. Masz się starać być piękną dla swojego mężczyzny, ale lepiej nie pacykuj się za bardzo na dyskę, żeby nie prowokować nieznajomych. Załóż wreszcie sukienkę, bo wyglądasz jak babochłop. Ściągnij tę mini, bo wyglądasz jak spod latarni. Weź schudnij, weź zgrubnij.
To jest cholerne trudne wyrwać się z tej spirali społecznych oczekiwań i pretensji. Wygląd kobiety to zbyt często sprawa wszystkich dookoła, oprócz zainteresowanej, która już sama nie wie, kim w tym wszystkim chce być. A nie chodzi przecież o to, by z jednego kanonu, jednego przymusu, wpaść w drugi. Tu chodzi o to, żeby mieć prawo wyboru w kwestiach swojego ciała. Prawo wyboru zarówno w poważnych kwestiach (macierzyństwo), jak i tym z pozoru błahych (wygląd).
3. Feministki przesadzają. Czego jeszcze zażądają? Żebyśmy poszły pracować do kopalni? Nie chcę pracować na kopalni. Są zawody dla kobiet i dla mężczyzn, po co na siłę to zmieniać?
Otóż nie ma zawodów stricte dla kobiet lub dla mężczyzn. Są zawody, w których ludzie chcą pracować, a to czy dany zawód jest sfeminizowany czy zmaskulinizowany wygląda różnie w różnych czasach. Czy wiecie, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu było więcej programistek niż programistów, bo software, w przeciwieństwie do hardware’u uważany był za coś …lżejszego i mniej poważnego?
4. Feministki mają wybiórcze żądania. Chcą żeby kobiety szły do polityki albo na politechniki, ale już do niewygodnej roboty (na kopalnię!) żadna kobieta się nie rwie.
Zastanówmy się może lepiej, dlaczego kobiety jednak niechętnie się rwą do zawodów, w których pracują sami mężczyźni, niekoniecznie mili w obyciu. Czy dlatego, że to ciężka praca, czy może z obawy przed tym, jak mogą być traktowane przez męską załogę. A jeśli już mówimy o górnikach, to koniecznie obejrzyjcie nieco zapomniany film z Charlize Theron „Daleka północ”.
5. Nie spalę stanika
A czy wiecie, że z tym płonącym stanikiem to taki mit? W 1968 roku grupa amerykańskich feministek protestowała przeciwko wyborom Miss, porównując konkurs do pokazu bydła rasowego. Podczas happeningu na ulicy stanęła beczka, do której kobiety wrzucały symbole patriarchalnej opresji („kobiece narzędzia tortur”): sztuczne rzęsy, numery Playboya, mopy no i te nieszczęsne biustonosze. W podobnych beczkach palono karty poboru do wojska w czasie protestów przeciwko wojnie w Wietnamie. I z tym właśnie reporterom skojarzyła się feministyczna manifestacja, więc domyślacie się, o czym napisali następnego dnia w gazetach. W rzeczywistości żaden biustonosz nie spłonął, ale mit o płonących stanikach pokutuje już niemal pół wieku.
6. Feminizm kończy się tam, gdzie trzeba wnieść kanapę na piąte piętro
Otóż od wnoszenia kanapy na piąte piętro to nie są ani mężczyźni, ani kobiety, tylko ekipy przeprowadzkowe (oraz windy, jak pomieszczą).
7. Feministki zamiast zająć się sprawami kobiet walczą też o prawa gejów, lokatorów, imigrantów, zwierząt, roślin (niepotrzebne skreślić).
Bycie feministką nie czyni z nikogo niewolnicy jednej sprawy. Możesz walczyć o co ci się tylko chce. Możesz pomagać komu chcesz. To są twoje poglądy, twoja empatia. I nic nikomu do tego. To, że feministki wspierają organizacje walczące o prawa innych grup społecznych, nie znaczy, że przestały je interesować prawa kobiet. Z jakiej racji organizacje walczące z różnymi przejawami miałyby ze sobą nie współpracować? Bo komuś z zewnątrz to nie odpowiada?
Ale i tak nie musicie się identyfikować ze wszystkim, z czym identyfikują się inne feministki, żeby być feministkami!
8. Mężczyzna może jest głową, ale kobieta jest przecież szyją. Przecież i tak rządzimy tymi mężczyznami. Przecież oni by bez nas nic.
Dekapitacja zaczyna się od szyi. A w feminizmie nie chodzi o rządy (patrz punkt pierwszy).
9. Nie przeszkadza mi, że mnie facet w drzwiach przepuszcza.
Bycie przepuszczoną w drzwiach nie zabiło jeszcze żadnej feministki. Chociaż mnie regularnie usiłują zabić drzwi obrotowe.
10. Przecież już wszystko w kwestii praw kobiet zostało wywalczone lata temu. Po co się dalej pultać?
Nic nikomu nie jest dane na wieki. Nie ma rzeczy wywalczonych na zawsze, bo ile to już razy ktoś przyszedł i wymazał całą rewolucję. O zdobyte prawa trzeba dbać i trzeba ich pilnować, bo wciąż są ludzie, którzy chętnie skasowaliby wszelkie postępujące w społeczeństwie zmiany. I nie, nie wszystko w sprawach równouprawnienia zostało już powiedziane. No weź rozejrzyj się dookoła. Prawo głosu, prawo wyboru to nie tylko jakieś tam zamieszanie nad urną. Zresztą i tacy, co by chcieli kobiety wykreślić z tego zamieszania kręcą się wciąż po świecie, chociaż trudno w to uwierzyć sto lat po sufrażystkach. Ależ, no weź się rozejrzyj!
Bardzo dobry post 😉 Chociaż czujemy tu potrzebę przytoczenia pewnej anegdotki, z czasów kiedy nie identyfikowaliśmy się (jeszcze) jako feministka, a pokazującej coś, na co mało kto, z nawracających na feminizm, chyba zwraca uwagę:
internetowy celebryta/blogger*: masz być feministką [tu następuje rant na to, że i dlaczego bycie niefeministką/niefeministą jest be]
ja: nie będziesz mi mówić kim mam być**
* płeć nie odgrywa tu znaczenia
** obecnie to nasz argument na bycie feministką, no ale
Akurat zbieram się do tekstu o Alice Walker i o prawach zwierząt. Myślę, że uświadamianie koleżankom czym jest feminizm, jest bardzo istotną dziś pracą. Na pytanie czy są feministkami, w momentach zagrożenia praw kobiet odpowiadają, że w życiu nie, jakby co najmniej kiły miały dostać od tego. Rozumni ludzie, XXI wieku swoimi poglądami często pozostają w średniowieczu. Dotyczy to praw kobiet, praw zwierząt, praw osób nieheteronormatywnych, każdej innej rasy, innego wyglądu, nawet jazdy na rowerze. Potem to wszystko wrzuca się do jednego wora i nazywa się lewakami. Ja autentycznie tego nie rozumiem. Kto ustalił jakąkolwiek normę bycia człowiekiem, normalnym?
Dawno nie czytalem większych glupot. Choćby punkt 6. Powiedzcie mi kto najczęściej pracuje w firmach „przeprowadzkowych”? Mężczyźni. I zapewne w przekonaniu feministek to dlatego, że mężczyzn preferuja pracodawcy. Ciekawe tylko dlaczego preferowani są mężczyźni? Może dlatego, że facet uniesie dwa razy więcej niż kobieta? Czy to aby nie jest rozsądny argument dla takiego pracodawcy? Dlaczego miałby więc do takiej pracy zatrudnić kobietę? Tak więc niestety, ale nie jesteśmy sobie równi i nigdy nie będziemy. I próby zmiany tego stanu rzeczy „na siłę” nic nie dadzą. Kompromitujecie się tylko.
Punkt dziesiąty, ech – punkt dziesiąty…
Gdybyś miała nagle wejścia z
fejsbuka, to przeze mnie. Posłużyłam się Twoim tekstem w dyskusji… na
grupie Dziewuch. Aż się smutno robi na myśl o tym, że nawet tam są
kobiety które twierdzą że nie są feministkami.
,,Dekapitacja zaczyna się od szyi” <3
Wszystko ok, ale polskie feministki, jak dla mnie są głęboko zakłamane. Chcą równości tylko tam, gdzie wyjdą na tym in plus. A może porozmawialibyśmy o obowiązkowej służbie wojskowej, dlaczego dotyczy tylko mężczyzn. Co prawda, teraz jest zawieszona, ale zawsze istnieje możliwość jej odwieszenia w razie jakiejś ruchawki. Nie widzę przeszkód, żeby wszystkie panie objąć obowiązkiem obrony kraju. Oburzające jest to, że osoba która posiada prawo do decydowania o losach swojego kraju, choćby przez udział w wyborach, jest zwolniona z obowiązku jego obrony. Czemu nigdy nie było słychać o feministkach, które żądałyby wprowadzenia ZSW dla kobiet? Savoir-vivre to już spoza dziedziny prawa, ale tu też objawia się w pełnej krasie damska hipokryzja, wygodnictwo i megalomania. Najgorsze jest to, że niektórym paniom do głowy nie przyjdzie, że istnieją mężczyźni w Polsce, którzy nie mają ochoty na szarmanckie zachowania, bo czują się w ten sposób upokorzeni i traktowani jak płeć drugiej kategorii. Niestety często z uwagi na presję społeczną, muszą to robić dla świętego spokoju. W każdym razie ja robię to jedynie z poczucia obowiązku. Przykrego.
Ale kim wg Ciebie są polskie feministki? Czy chodzi Ci o aktywistki z pierwszych stron gazet? Nawet one są dość różnorodną grupą. Dlaczego od razu wrzucać wszystkich do jednego worka?
Co obowiązkowej służby wojskowej, bardzo dobrze, że już jej nie ma i miejmy nadzieję, że nie wróci. Sama 15 lat temu podpisywałam się nie raz chłopakom pod petycjami i cieszę się, że w końcu udało się ją znieść, bo to nie było nic dobrego, nawet jeśli rzeczywistość „Krolla” i „Samowolki” była już za nami. Ale taka forma, taki przymus, sprawiał, że ludzie uważali wojo za stratę czasu, za wyrwę w życiu i kombinowali ile wlezie, żeby się wymigać (sama komisja to była tez komedia, mój mąż np. chciał miećkategorię A, to dostał A, chociaż nie ma śledziony i ma rurki w głowie po wypadku w dzieciństwie, a mój brat wypisał się z wojska po miesiącu od przysięgi, bo stwierdził, że jednak to nie to, więc przedstawił wynik badania o tym, ze ma straszne nadciśnienie). Co do zasady, masz rację. Powinna być rowność. W Izraelu dziewczyny podlegają obowiązkowj służbie. Ale kiedy w PL tej służby nie ma, nie ma o czym gadać. Chyba w obecnych warunkach, jeśli już mówimy o wojsku, bardziej realna byłaby dyskusja o tym jak traktowane są kobiety w szkołach wojskowych. Nie wiem jak, ostatni kontakt z dziewczynami z wojska miałam osiem lat temu, tak tylko rzucam przykład.
Co do szarmanckości, to mam wrażenie, że to chyba faceci pielęgnują te zasady bardziej niż kobiety. Mi jest naprawdę wszystko jedno, czy mnie ktos puści pierwszą w drzwiach, czy nie. Nie będę mniej feministką, jak mnie ktoś przepuści, więc nie protestuję, jeśli taka jego wola, i zawsze dziękuję, bo wcale nie uważam, że to jest naturalne zachowanie i tak ma być, to raczej miły gest a nie zasada dobrego wychowania (jak ustepowanie miejsca osobom starszym w tramwaju). Za to szczerze nie znoszę całowania po rękach. W rękę to się całuje ojca chrzestnego albo papieża.
No właśnie, mówisz o woli, czyli jak rozumiem wolnym wyborze. A nie zawsze tak jest. Ja nigdy nie robiłem tego z własnej i nieprzymuszonej woli, tylko odbierałem to jako wynik społecznej tresury, a że większość społeczeństwa to konformiści, więc ulegają pewnym plemiennym naciskom. Ktoś może uznać ten problem za mało istotny, jednak dla mnie jest on bardzo ważny, bo nie mam ochoty być traktowany jak damski wasal, a przecież do tego sprowadza się rola mężczyzny wyznaczona w zasadach sv. Nie przeczę, że istnieją feministki, które nie znoszą tych zwyczajów, ale chyba nie ma ich szczególnie dużo albo są bardzo nieskuteczne w działaniu. Sądzę tak dlatego, że słyszałem o nich już wiele lat temu, a do dziś jakoś nie widzę jakiejkolwiek liberalizacji tych zasad. Nacisk jak duży był, tak duży pozostał. Te feministki o których mówiłem, to np. Pani Ex-Prezydentowa, Krystyna Janda, Renata Dancewicz czy Martyna Wojciechowska, czyli pseudofeministki, które chcą zjeść ciastko i mieć ciastko. Dla mnie żądanie od mężczyzn specjalnego traktowania i jednoczesne popieranie emancypacji, to hipokryzja, ale każdy może mieć swoje zdanie. To nie zarzut w Twoją stronę, bo taka nie jesteś. Niemniej ten pseudofeminizm, reprezentowany m.in. przez wyżej wymienione Panie jest najbardziej widoczny i najlepiej się sprzedaje. Niestety.
Jest tylko jedna rada na presję społeczną: pieprzyć ją! Jeśli nie chcesz tego robić, po prostu nie rób i nie przejmuj się, jeśli ktoś zwróci ci uwagę (jeśli zwróci). Wszyscy ulegamy różnym plemiennym zwyczajom i oczekiwaniom, z którymi niekoniecznie nam po drodze, a jednak czujemy się ich więźniami (i to zarówno kobiety, jak i mężczyźni, i to w sprawach dużo cięższego kalibru niż savoir vivre) i naprawdę jedyne co możemy zrobić z tym dyskomfortem to przestać się bać i pieprzyć system, chociażby na początku bolało.
Co do samego savoir vivre i tych wasalskich zasad (niektórzy mówią, że rycerskie), to wierz mi, nie wymyśliły ich kobiety.Te wszystkie reguły (mocno stare przecież) to nic innego jak relikty patriarchatu, zasady sięgające korzeniami do walecznych rycerzy na białych koniach i nadobnych białogłów, które trzeba czcić i ich cnót bronić ze wstążką przewiązaną na kopii. I w ogóle mam wrażenie, że to są zasady, które mają służyć obronie tego systemu, a nie temu, żeby kobietom było lepiej. Niektórzy mówią, że savoir vivre wymyślono po to, żeby ułatwiać życie, ale ja tam myślę, że trzymanie się wciąż jakichś śmiesznych, średniowiecznych zasad jest trochę… śmieszne właśnie. Zamiast sv wybieram po prostu życzliwość i uprzejmość, do tego nie trzeba wiedzieć, kto pierwszy wyciąga rękę przy powitaniu ani jak jeść bezę.
Zresztą punkt o drzwiach przywołałam dlatego, że stereotyp jest jednak taki, że feministka jednak będzie się o to przepuszczanie krzywić. A nie o to chodzi, żeby się krzywić, bo te drzwi nie zabijają jednak i jeśli jakiejś kobiecie to nie przeszkadza, nie odbiera to jej jeszcze prawa do nazywania siebie feministką. To cały sens mojej myśli w tym punkcie.
Czy te zasady służą obronie patraiarchatu? Tutaj bym polemizował. Owszem, tak było drzewiej, jak kobieta była przy mężczyźnie rodzajem cennej wazy, czy kwiatka do kożucha. Dzisiaj, w czasach społeczeństw postprzemysłowych jest zgoła inaczej. Wiele koiet dostrzegło w tych zasadach łatwą możliwość zdobycia konkurencyjnej przewagi nad mężczyznami, czy po prostu usprawiedliwienia swojej niedojrzałości i lenistwa, a także to świetny sposób na sztuczne podbudowanie swojego ego kosztem mężczyzn. Nie wiem, czy wobec tego, to taka drugorzędna sprawa. Zapewniam, że 7-letni chłopiec nie ma zwykle pojęcia o patriarchacie i często nie rozumie, dlaczego pani nauczycielka każe mu traktować lepiej dziewczynki niż innych chłopców. I tu pojawia się kolejna refleksja. Skoro kobiety są dziś tak wyemancypowane, dlaczego nie widać ich choćby w takiej szkole? Czy np. panie nauczycielki są impregnowane na feminizm, skoro pomimo bardzo młodego wieku, uczą i surowo egzekwują przestrzegania tych zasad? Otóż nie. Cała perfidia polega właśnie na tym, że wiele pań (sądzę że niestety znaczna większość) próbuje właśnie wprząc stare zasady sv do nowoczesnego feminizmu, przez co znajdą się w jeszcze bardziej komfortowym położeniu wobec mężczyzn. A więc można powiedzieć, że dziś te zasady mają z założenia dowalić płci męskiej, a nie podkreślać nieporadność płci żeńskiej, jak kiedyś. Dlatego uważam, że pomijanie tego wątku, nawet przez nawet czołowe feministki rodem z Wysokich Obcasów albo zręczne omijanie tego wątku podczas wywiadów, to nic innego jak hipokryzja…
Doskonały post i nie dlatego, że jest tam link do mnie 😛 Świetnie napisane, na pewno się podzielę u siebie, bo to niby jest wiedza podstawowa, ale wciąż jakoś nie bardzo dociera do kobiet i mężczyzn. Ściskam!
Dziękuję i miło mi bardzo! Wielkie ściski 🙂
Poniekąd z feminizmem pierwszy raz zetknęłam się od tej mniej popularnej strony – od filmu Billy Eliot, który opowiada historię chłopca, który chce tańczyć w balecie. Miałam wtedy mało lat, zaczęła mnie pociągać muzyka glam rockowa i ten Billy mi siedział w głowie. Pomimo talentu wielu chciałoby żeby przestał tańczyć, bo to nie dla chłopców. I to był główny powód: to nie dla chłopców.
Coś co wydaje mi się być oczywiste: każdy powinien robić to co kocha, niezależnie od płci, niestety nie dla wszystkich takie jest. Najsmutniejsze, w tym wszystkim jest, to że kobiety same często siebie ograniczają, to one same pielęgnuję patriarchat i sytuują się na niższej pozycji względem mężczyzny.
Tak! To, że wciąż tyle kobiet wspiera swoim działaniem (ograniczaniem samych siebie, podcinaniem skrzydeł innym kobietom) ten system świadczy o tym, jak dobrze patriarchat ma się w XXI wieku.
A Billy Eliott to absolutnie cudowny film 🙂