Jutro miną równo dwa miesiące odkąd spontanicznie wdrożyłam w życie plan pisania przez co najmniej godzinę dziennie codziennie. I chociaż nie zawsze trzymałam się szczegółowo rozpisanego w kalendarzu grafiku, przez ten czas udało mi się publikować dla Was na blogu regularnie dwa razy w tygodniu (zgodnie z założeniem, które przyjęłam), napisać 25 z około 40 stron, jakich brakuje mi do skończenia powieści (którą potem będę w nieskończoność poprawiać, zanim będzie się do czegokolwiek nadawać, ale to inna historia) oraz opowiadanie, którego w ogóle nie miałam w planach. Ale przede wszystkim udało mi się nauczyć trochę samodyscypliny.

Oczywiście mogłam sobie powiedzieć, że po prostu będę pisać. Nie trzeba od razu do tego dopisywać ideologii, ani tworzyć szczegółowego grafiku. Przecież mam mnóstwo motywacji! Mnóstwo pomysłów i inspiracji! A jak już siadam do pisania, to najczęściej jeszcze mam niezły flow. Co mi więc przeszkadza w regularnym pisaniu? Czego ja w ogóle potrzebuję?

Najłatwiej oczywiście wszystko zwalić na legendarna prokrastynację. Niby siła wyższa, ale tak naprawdę jest w nas. To jest mój leń, niechciemisiej, moje lęki i poczucie braku czasu. Bo czasu zawsze brak. A jak jest, to przecież trzeba tez gotować, biegać, oglądać filmy, przytulać się, tresować kota. Słowem, robić mnóstwo ważnych rzeczy. I tak proktastynowałam pisanie przez wiele miesięcy. Nie aż tak strasznie, żebym musiała się tym zadręczać (założyłam przecież bloga i miałam już na nim ponad 50 notek), ale jednak miałam poczucie, że piszę za mało. I trzeba coś z tym natychmiast zrobić, żeby pisać akurat.

Wymyśliłam więc niezbyt oryginalną metodę. Powiedziałam sobie: pisz godzinę dziennie, codziennie. Nazwałam to projektem „one hour writing a day/everyday” (po angielsku to brzmi jak instrukcja jedzenia bułki z masłem, musi się udać!). Wzięłam nowy kalendarz, który co roku przysyła mi nasz deweloper i który zwykle zapominam wypełniać już w lutym, i rozpisałam grafik pisania na najbliższe tygodnie. Schemat zakładał przeznaczenie poniedziałku i czwartku na blogowe posty, a reszty dni na kończenie książki (niedziela wolna). Stałym punktem programu miało być pisanie przez co najmniej godzinę. W praktyce oczywiście nie wszystko poszło dokładnie według planu, ale to nie oznacza, że od tego planu odeszłam. Dziś napiszę Wam, co dał mi narzucony samej sobie rygor.

66 1024x683 - Godzina dziennie codziennie. O tym, co mi dało pisanie na czas

 

To nie jest nudny poradnik dla ludzi, którzy nie umieją spontanu

Pisanie według planu może wydawać się nudne. Ale gapienie się w pustą kartkę albo dokument Worda jest jeszcze nudniejsze. I frustruje jak mało co. Oczywiście każdy ma inną metodę pisania. Pewnie są tacy, którzy patrząc na tę pustą stronę nagle zaczynają wylewać z siebie potok słów, doznają olśnienia itp. Ale ja na ten przykład olśnień doznaję biegając po grobli, a potok słów przychodzi mi na myśl pod prysznicem. Wymyślam całe wpisy i fabuły podczas jazdy rowerem (to chyba nie jest zbyt bezpieczne) i oczywiście, kiedy siedzę w toalecie. Prawdziwe pisanie odbywa się właśnie wtedy. Do kartki lub komputera siadam wtedy, gdy mam już wszystko, co chcę napisać, w głowie. Czasem ułożone w zdania. Czasem potem, w trakcie pisania, wszystko zmieniam i stawiam na głowie, bo tak wychodzi. To jest spontan! Innego mi nie trzeba. Czy jestem więc nudziarą?
To od dawna była moja zasada: zawsze siadaj do komputera, żeby coś zapisać, a nie napisać. Teoretycznie powinna być to dla mnie formalność. Dlaczego więc tyle pomysłów gnije gdzieś w mojej głowie, albo w postaci chaotycznych notatek?

Brak mi samodyscypliny. Co zrobić?

Samodyscypliny brakuje mi przez całe życie. Często jest tak, że coś zaczynam, idzie mi fajnie, nie daję się leniowi, a potem przychodzi zima. Albo okazuje się, że muszę zakupić dodatkowy sprzęt sportowy, a tak bardzo nie chce mi się jechać do Decathlona i tak bardzo nie mam go gdzie trzymać. W ten sposób nie zaczęłam drugiego etapu ćwiczeń z Kaylą Itsines, chociaż tak dobrze czułam się po zaliczeniu pierwszego trzymiesięcznego cyklu. No i przestałam biegać. Właśnie próbuję zmusić się do powrotu. Z rozpiską Kayli było mi o wiele łatwiej! Nie chodziło wcale o motywację. Wciąż patrzę na te zdjęcia „przed i po” na jej Instagramie. No i co? No i nic. A jak się trzymałam tygodniowego grafiku z książki, wyrobiłam w sobie nawyk, że dziś brzuch, jutro biegamy, a pojutrze nogi, to nie było zmiłuj. Ale przerwałam. Potem koty rozszarpały mi książkę. Potem zrobiło się zimno. Nie trzeba było przerywać, bo wrócić wcale nie jest łatwo.

Tak samo jest z pisaniem. Dlatego przyjęłam kilka dodatkowych założeń.

typing vintage 1024x683 - Godzina dziennie codziennie. O tym, co mi dało pisanie na czas

 

Nie biczuj się, jeśli dziś nic nie napiszesz. Napiszesz jutro. Ale pamiętaj: jutro

Może zdarzyć się dzień, w którym naprawdę nie uda się wygospodarować nawet tej godziny. Zacznijmy od tego, że przecież pracuję na etacie i jakieś 8-9 godzin w ciągu doby zajmuje mi praca. A po pracy czasem muszę gdzieś wyjść. Trzeba też jeść, uprawiać seks, bawić się z kotem, odwiedzać przyjaciół, przyjmować przyjaciół, chodzić na spacery z ich dziećmi, pić, leczyć kaca, przytulać się, chodzić w miejsca, robić rzeczy. Czasem zdarzy się, że naprawdę nie dam już rady zapisać ani jednego słowa. Mogłabym więc wtedy olać cały plan. Przestać trzymać się narzuconej rozpiski, bo okazała się nierealna. Tak jak kiedyś porzuciłam próbę przejścia na weganizm, gdy okazało się, że na zamówionej przeze mnie potrawie, która miała być roślinna, leży starty żółty ser. Pieprzyć to, bo to i tak nie ma sensu, cały świat jest przeciwko mnie? No nie.

Może dziś nie uda się nic napisać. Trudno. Napisze się jutro. Grunt, żeby nie zrobić sobie wiecznej przerwy. Mogę nie pisać przez dwa, trzy dni jeśli tak zdecydują niesprzyjające okoliczności. Ale nie pisanie przez tydzień, to już przesada i pierwszy krok do olania tematu. Co nie znaczy oczywiście, że po tygodniowej przerwie nie da się wrócić. Grunt to jednak wyrobienie nawyku. Wpadnięcie w rutynę. Tak, wiem, rutyna to okropne słowo (chociaż w połączeniu z witaminą C daje bardzo zdrowy związek). Rutyna jest czymś, co sprawi, że nie będziemy sobie wymyślać tysiąca wymówek. Po prostu siadamy i robimy. Ale najpierw trzeba jakoś zacząć.

Początki miałam trudne piękne. Siadałam do komputera każdego dnia i pisałam dokładnie według założeń. A później okazywało się, że akurat tego dnia, gdy w planach miałam napisanie długiego posta na bloga, cały dzień byłam na nogach i nie dało rady. Trzeba było przesunąć ten plan na następny dzień. I co? I nic się nie stało. Od każdego, nawet najskrupulatniejszego planu, zawsze mogą zdarzyć się jakieś odstępstwa. Jeśli zaburzam swoją rutynę w ten sposób, ale nie rzucam jej w diabli, nie dzieje się nic złego. To nie jest składanie mebla z Ikei ani nawet pieczenie super trudnego ciasta, żeby zawsze wszystko robić po kolei i według jednego wzoru.

typewriter 1148939 1920 1024x683 - Godzina dziennie codziennie. O tym, co mi dało pisanie na czas

 

I tak nie skończy na godzinie. Wierz mi

Godzina to nie jest jakoś mało. Mogę w tym czasie napisać 500-700 słów, gdy mam wszystko dobrze zaplanowane i świetny flow, ale nie oszukujmy się, nie zawsze wystarcza. Najgorsze są oczywiście posty na bloga, które zwykle mam zamiar i ochotę publikować następnego dnia, albo nawet tego samego wieczora. To się nigdy nie kończy na godzinie. Zwykle potrzebuję dwóch lub trzech, samego pisania. Nie liczę czasu na wymyślanie i zapisywanie planu. Ale to, że dziś będę pisać przez trzy godziny nie zwalnia mnie wcale z jutrzejszego rytuału. Tutaj nie ma odbierania nadgodzin.

To jest najprawdopodobniej najbardziej nawiedzony post jaki przeczytacie na tym blogu

To jest moja metoda. Twoja może być zupełnie inna. Wiem, że nie odkrywam Ameryki. Nawet przed sobą samą. Chcę tylko podzielić się trochę moim małym szczęściem. Bo to takie małe szczęście trochę się życiowo ogarnąć i zorganizować. Wychodzę z założenia, że pisanie poradników „rób tak, będziesz zwycięzcą” jest strasznie głupie. Wolę czytać opinie i rady poparte konkretnym ludzkim doświadczeniem. Wolę też tak pisać. No i wyszedł mi prawdopodobnie najbardziej nawiedzony wpis w historii bloga. Teraz mogę iść w cichy kącik i popłakać sobie, że i tak za mało mam tych godzin na pisanie, bo chciałabym więcej, skoro już nauczyłam się, żeby robić to codziennie. Oraz ustalić jakiś grafik na bieganie, bo już wiosna, więc nie ma zmiłuj.

16 thoughts on “Godzina dziennie codziennie. O tym, co mi dało pisanie na czas

  1. Czytałam cały wpis z ogromy z zaangażowaniem, aż doszłam do tego momentu: „To jest najprawdopodobniej najbardziej nawiedzony post jaki przeczytacie na tym blogu”. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy jest ze mną coś nie tak, jeśli tak bardzo mi się podoba 🙂 Ja swojej |rutyny| szukam od dawna. Twój pomysł wydaje się być bardzo spoko 🙂

  2. To jest coś co mi chodzi po głowie od początku roku. Tylko że ja założyłam, że będzie to kwadrans. 15 minut codziennie rano. Na razie nie wychodzi tak dobrze. Ale wychodzi wieczorami i często dłużej, zwłaszcza w weekendy. Więc tak – nawyk nieidealny jest lepszy od niczego. A bieganie – no cóż, ja po 3 dniach bez jestem chora i mnie nosi. Ale też zrobiłam przerwę i wróciłam. Mimo iż obiecywałam sobie, że półmaraton to koniec mojej historii z tym sportem. A gdzie tam!
    Morał: nie zakładać nic z góry.
    PS: czytam Cię od niedawna i coraz bardziej mi się podoba 😉

  3. Mam tak samo jak Ty z pomysłami, które przychodzą do głowy z dala od komputera. Mój Evernote jest pełen pojedynczych zdań i fajnych myśli, których nie mam kiedy rozwinąć. U mnie jeszcze dochodzi praca, w której też piszę, i związana z nią konieczność znajdowania sobie czegoś innego do roboty po godzinach. Nie jest łatwo… Ale robię co mogę 🙂

    1. Bieganie wraca trochę w bólach. W sobotę było super, ale wczoraj złapał mnie taki ból w kolanie, że musiałam zawrócić po kilometrze. Teraz smaruję maścią, czekam, aż się wyleczę i walczę dalej 🙂

  4. Trafiłam na Twój blog dzięki share week 2016 i bardzo mi się podoba 🙂 Ta akcja naprawdę się sprawdza. Jeśli chodzi o temat przewodni posta, to u mnie jest problem czasu poświęcanego na pisanie. Faktem jest, że mam jeszcze małe doświadczenie, ale w życiu nigdy nie pomyślałabym, że napisanie jednego wpisu na blogu będzie mi tyle zajmować. Godzina mija nieubłaganie i z tego wszystkiego robią się 3 czy 5. Naprawdę mam nadzieję, że się bardziej wprawię i w godzinkę będę potrafiła machnąć coś, co da się choć trochę czytać 😉 Naprawdę rozumiem teraz te osoby, które przeszły na full time blogowanie, żeby to wszystko ogarnąć 🙂 Powodzenia z powieścią! 🙂

    1. Cześć kosmiczny Kwiatku, miło Cię tu gościć!
      U mnie to bardzo rzadko jest godzina, szczególnie jeśli chcę coś szybko wypuścić w świat (zresztą tekst trochę powinien sobie odleżeć i koniecznie trzeba go po napisaniu ze dwa razy przeczytać:)). W godzinę, czasem pół na bloga potrafię napisać chyba tylko teksty do cyklu „I inne dzieczęta”, ale to tylko dlatego, że są krótkie 🙂 W szybszym spisywaniu myśli na pewno pomaga wcześniej przygotowany plan, ale czas na spisanie planu to własciwie też czas pisania, więc się sumuje.
      Och, też dobrze rozumiem te osoby. Przy ich zasięgach, nie wyobrażam sobie, żeby byli w stanie ogarniac te blogi, pracując jeszcze na etacie. Ja czasem nawet tego mojego małego bloga nie ogarniam (np. odpisuję na komentarze po pięciu dniach:)) Chociaz istnieją podobno ludzie, których doba jest jakaś dłuższa 🙂

  5. Bardzo podoba mi się ten Twój nawiedzony wpis. Proste sposoby są jednak najskuteczniejsze. Wszelkie wyzwania związane ze zdrowym jedzeniem i aktywnością fizyczną zawsze przychodzą mi z łatwością (np. cały marzec chodzę 10 tys. kroków dziennie, oczywiście też z drobnymi modyfikacjami w zależności od możliwości), gorzej z tymi związanymi właśnie z regularną produktywnością.

  6. Można powiedzieć ze mam podobny plan: pisz codziennie. Jak nie konkretny post, to szkic, plan do nastepnego. I mnie motywacji raczej nie brak, raczej muszę sie zmobilizować, żeby powyłączać wszystkie przeszkadzacze jak fb i maila i komunikatory, bo to mnie okrutnie wybija z rytmu.

    1. O tak! Zadie Smith radzi, żeby pracować na komputerze odłączonych od internetu, ale to się wydaje coraz trudniejsze do wykonania, szczególnie, jak obok i tak leży smartfon.

  7. Zawsze największy problem mam z wypełnianiem zadań złożonych samej sobie. Za łaskawie się traktuję. Może rozpisanie grafiku mi pomoże, w sumie nie próbowałam. Na słowo sama sobie nie wierzę, więc może na piśmie zadziała 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top