Myśląc o przyszłości muzyki od dawna już nie rozważamy tego, czego będzie się słuchało, lecz na czym. Zafiksowanie na nośniku, czy raczej jego braku, oddaliło nas dość mocno od esencji tego, czym dla nas jest muzyka. Jeszcze kilka lat temu ważnym pytaniem skierowanym do nowo poznanej osoby było „czego słuchasz?” (odpowiedź mogła zaważyć na tym, czy zawiąże się przyjaźń, a nawet miłość!), dziś większą ciekawość budzi prawdopodobnie „jaką masz appkę?” tudzież „jakie słuchawki?”. W latach 90. słuchało się zespołów, w poprzedniej dekadzie gatunków, dziś po prostu układa się playlisty.
W moich rozważaniach odbiegam całkowicie od indywidualnych przeżyć związanych ze słuchaniem muzyki. Gdyż są one indywidualne i nie chcę, a nawet nie mam jak wejść każdemu człowiekowi do głowy, tak jak i do łóżka nie wejdę. Nie poświęcę też za wiele uwagi przeżyciom zbiorowym, jak koncerty i festiwale. Myśląc o tym, jaka jest dziś rola muzyki i jaka może być ona w przyszłości, chodzi mi przede wszystkim o jej rolę kulturotwórczą.
Całkiem niedawno przeczytałam artykuł, którego autor obwieścił zmierzch muzyki jako łącznika ludzkich społeczności, dziedziny kultury wokół której zbierają się grupy oddanych fanów. Tę funkcję według niego w całości przejęły dziś filmy i książki. Z pewnymi małymi wyjątkami, nie mogłam się z tą tezą nie zgodzić, bo w końcu już dawno doszłam do podobnych wniosków.
Wyobraźcie sobie, że dwadzieścia kilka lat temu istniała subkultura, której jedynym spoiwem i sensem istnienia był dokładnie jeden i tylko jeden zespół muzyczny – Depeche Mode. Depeszowcy słynęli z konkretnej stylówy i lubili wypisywać DM po murach. Wszystkie inne subkultury również swoje korzenie posiadały głównie w stylach muzycznych. Miały ideologie i różne mundurki, ale to czego się słuchało było z reguły najważniejsze. Dziś już samo słowo subkultura brzmi trochę retro. Od lat nie pojawiła się żadna nowa, na tyle głośna, by ktoś spoza zainteresowanych o niej usłyszał (i nie, hipsterstwo to nie jest subkultura, geekostwo również). Z tych dawnych, zakorzenionych w muzyce właśnie, mocno trzymają się już chyba tylko hiphopowcy, chociaż człowiek chciałby wierzyć, że „punks not dead”.
Pełne oddanie dla muzyki zrobiło się nagle czymś okrutnie niszowym. Jasne, że na festiwale muzyczne przyjeżdżają tłumy, ale w festiwalach, powiedzmy sobie szczerze, nie do końca chodzi o samą muzykę. Pewnie, że są koncerty, na które bilety znikają szybciej niż się pojawiają (np. zbliżający się David Gilmour we Wrocławiu, przy okazji wielka afera i niesmak organizacyjny). Ale gdzie dziś muzyce do filmów, wokół których łączą się kompletnie zafiksowani fani (to już nie tylko Gwiezdne Wojny), czy nawet książek, czy raczej książkowych serii, które dość nieoczekiwanie (co cieszy oczywiście!) w XXI wieku, przy tym jak to się ciągle narzeka na poziom czytelnictwa, zaczęły skupiać wokół siebie jakieś zupełnie szalone grupy wielbicieli. O serialach już nawet nie wspomnę. A może lepiej wspomnieć? W końcu to o serialach mówi się dziś częściej niż o jakimkolwiek innym tworze (pop)kultury. Pytanie „jakie seriale oglądasz?”, koniecznie w liczbie mnogiej, to dziś nowe „czego słuchasz?”.
Gdzie jest więc dziś muzyka? Może tam, gdzie gry komputerowe, w które niby grają wszyscy, ale na poważnie to jednak tylko prawdziwi wielbiciele. Może w jeszcze innym miejscu.
Niby wszyscy słuchają. A może raczej po prostu słyszą? Jest tłem codziennych zajęć. Radiowym wypełniaczem ciszy podczas jazdy samochodem, zagłuszaczem otoczenia w słuchawkach w miejscu pracy, towarzyszką podróży na słuchawkach w tramwaju. Ale kiedy ostatnio słuchałeś muzyki w samotności? Kiedy ostatnio słuchałeś jej, nie robiąc poza tym nic? Jak często możesz pozwolić sobie na ten komfort? Jak często masz na to ochotę? Kiedy ostatnio zgadałeś się z kimś, że kochacie ten sam zespół? Kiedy ostatnio poczułeś w związku z takim odkryciem to śmieszne uczucie kulturalnej wspólnoty? No dobrze, to przecież są kwestie indywidualne. I może powiesz nawet, że dziś właśnie słuchałeś całego albumu, w samotności, a może w towarzystwie, w pełnym skupieniu, nie robiąc poza tym nic. Może akurat dziś muzyka była dla ciebie czymś więcej niż tylko podkładem do codzienności. I może jest tym nie tylko dziś. Może jesteś jednym z tych nielicznych świrów, który dzień zaczyna od kupna kolejnej płyty lub biletu na koncert, jak moje dwie młode koleżanki z pracy (istne groupies, panie!). Ale miałam przecież odejść od kwestii jednostkowych. Przyglądamy się muzyce globalnie. Kiedy ostatnio tak naprawdę połączyła ludzi? Poza tym, że gdy miesiąc temu umarł David Bowie, płakali po nim wszyscy i nagle okazało się, że był ważny dla tylu osób, które znasz, o których nie miałeś nawet pojęcia, że był dla nich tak ważny. No właśnie!
Trudno powiedzieć, dlaczego nagle muzyka jakoś tak dziwnie wypadła z obiegu. Bo przecież nie do końca chodzi o kwestie nośnika, który nagle praktycznie zniknął w postaci fizycznej. Dziś nawet płyty CD kupują już tylko prawdziwi melomani i fani, nie wspominając już o winylach i kasetach – te kupują świry (i odkąd mam gramofon, chyba jestem jednym z nich). I nie do końca to wina dostępności, tego że w ciągu kilku chwil możesz usłyszeć dokładnie tę piosenkę, o której myślisz, bo na pewno znajdziesz ją na YouTubie. I może nie całkiem przyczyną jest ta dostępność plus bombardowanie przez serwis streamingowy nowym, które na pewno ci się spodoba, ponieważ algorytm „A+B jest większe bądź równe C” mówi, że coś powinno ci się spodobać. Nie. Bo przecież piszę tu o muzycznej wspólnocie, a tu znowu kwestie indywidualne. A może to właśnie jest przyczyna. To, że muzyka siedzi już tylko w słuchawkach. A koncerty ogląda się na ekranie smartfona, którym właśnie rejestruje się ten koncert, po to by go nigdy potem już nie obejrzeć, jak kasety z komunii. Może to trochę więc ta straszna technologia, która tyle ułatwiła, ale jakoś zabiła w tym wszystkim ducha, a trochę kwestia pokoleniowa. Bo popatrzcie: nie ma już za bardzo podziału na muzykę starych i młodych, nawet jeśli czasem ktoś narzeka, że młodzież słucha gówna. A przecież przeciwstawienie młodego staremu przez tyle lat było jednym z najważniejszych czynników tworzących wokół muzyki wspólnotę.
To się pewnie jeszcze zmieni. Za kilka lat znudzą się seriale i trzeba będzie znaleźć nową popkulturową nić porozumienia. Być może wtedy ktoś ściągnie słuchawki i zapyta tego w słuchawkach obok, czego słucha.
Mam niesamowity sentyment do kaset. Jakość muzyki była często podła, ale taka była moda (no i było to tańsze). Przy niektórych kasetach, kiepskie mp3 brzmią jak flac 😉 Co do pytań „jakiej muzyki słuchasz?”. Tak kiedyś poznałam jedną z moich wielkich miłości. Spytał się czego lubię słuchać no i jakoś tak się potoczyło.
Choć podświadomie wiem to o czym piszesz, to i tak zrobiło mi się przykro. Ja stoję w rozkroku – jestem już dzieckiem internetu, który chciałby mieć wszystko na vinylach ale ciągle znajduje jakieś ale (wyprowadzki, puste konto itd) i muzyka zdecydowanie nie jest dla mnie wypełnianiem tła. Wciąż potrafię jej „tylko” słuchać w samotności. Już rzadziej nowych, a częściej dobrze mi znanych płyt.
Wydaje mi się, że podstawowy podział w muzyce, jaki mamy dziś to: na tych, którzy biorą co dają i na tych, którzy szukają.
Wydaje mi się, że ten podział istniał zawsze, tylko teraz bardziej w oczy kole, bo szukać dziś teoretycznie jest o wiele łatwiej. Ale może ta łatwość też bardziej rozleniwia.
może można to podciągnąć pod nadmiar wyboru, który powoduje skołowanie u człowieka i jego większą chęć do sięgania po to co gotowe i podane na tacy. Tak ja playlisty na spotify, które możemy uruchomić zgodnie z naszym nastrojem, a nawet momentem, w którym się znajdujemy.