Niektórzy mówią, że kino science fiction sięga głębiej. Inni jak ognia unikają tego gatunku, widząc w nim tylko technologiczne, płytkie nudy w kosmosie. Tym drugim trochę zazdroszczę, bo gdy kiedyś w końcu się przełamią, będą mieli mnóstwo dobrych filmów do nadrobienia i obejrzenia po raz pierwszy.
Jestem dość nietypową fanka kina s-f. Bo raz: bardzo daleko mi do geeka, właściwie to niezbyt lubię geekowskie oddanie dla gatunku. Dwa: nie podobał mi się Łowca Androidów. Trzy: najbardziej lubię science fiction, które z czystego gatunku kradnie niewiele. Czasem wystarczy mi, że po prostu bierze na tapetą przyszłość. Niekoniecznie musi się w niej kręcić Sztuczna Inteligencja, ale może. Najlepiej żeby było mało postaci i wrażenie klaustrofobii, chociaż Obcym też nie gardzę. To, co interesuje mnie w kinie s-f najbardziej, jest to, jak opowiada o kondycji człowieka oraz jak w wizjach przyszłości przekazuje komentarz na temat teraźniejszości. Ten komentarz zawsze gdzieś jest w dobrych filmach.
W miesiącu przyszłości zapraszam więc Was na przegląd filmowych wizji nadchodzącego, które naprawdę warto znać. Wpływ na wybór pozycji miał tylko i wyłącznie mój własny gust filmowy.
Her. Joaquin Phoenix z wąsem i Scarlett Johansson grająca tylko głosem. W nieodległej przyszłości, według Spike’a Jonze’a, dziewczyna wygenerowana przez komputer wcale nie musi mieć ciała, by można było zakochać się w niej na zabój. Bo i bez niego jest niesamowicie realna. Za to relacje międzyludzkie są coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Trochę w tym filmie nas samych, zapatrzonych w ekrany naszych smartfonów, tylko wszystko jest bardziej. Nawet kolory są bardziej.
Never Let Me Go. Dekoracje są bardzo retro, bo to alternatywna wersja lat 70., 80. i 90., ale brzmi zdecydowanie jak pieśń przyszłości. Mamy oto do czynienia z klonami, hodowanymi w odizolowanych od świata szkołach, których jedynym celem życiowym jest zostanie dawcami organów. Niby podobnie jak w „Wyspie” Michaela Baya, ale całkiem inaczej. Nie ma ucieczek i pościgów. Bohaterowie, mimo że chwytają się nadziei, ostatecznie przyjmują swój los z rezygnacją. Ekranizacja powieści Kazuo Ishiguro to jedna z najbardziej przygnębiających wizji przyszłości. Doskonała książka i naprawdę dobry film z Carey Mulligan i Keirą Knightley w głównych rolach.
Ex Machina. Debiut reżyserski Alexa Garlanda okazał się nieoczekiwanym hitem ubiegłego roku. Oszczędny, oparty na dialogach, dramat z udziałem zaledwie czwórki aktorów, wciąga bez reszty, stawiając pytania nie tylko o nasz stosunek do sztucznej inteligencji, ale też o to, czym jest człowieczeństwo. A Alicia Vikander w roli androida zdaje test Turinga na piątkę z plusem.
Ludzkie dzieci. Jedna z najciekawszych filmowych wizji przyszłości w niestety nie do końca udanym filmie. Punkt wyjścia, świat, w którym ludzie przestali się rozmnażać, daje wielkie pole do popisu. Niestety obraz kuleje w warstwie narracyjnej, a bohaterowie wydają się bardzo obojętni i nawet świetny Clive Owen nie ratuje produkcji. Warto jednak obejrzeć dla punktu wyjścia i wilgotnych, ponurych krajobrazów, które mimo wszystko budują nastrój.
Mr. Nobody. Długi, nieznośnie egzaltowany, okrutnie skomplikowany narracyjnie, ale tak piękny i wciągający, że nie sposób oderwać od niego oczu. Mimo prawie trzech godzin seansu, miałam ochotę na jeszcze więcej. W wizji przyszłości belgijskiego reżysera Jaco van Dormaela ludzie stają się nieśmiertelni. Ostatni ziemski śmiertelnik, ponad stuletni Nemo Nobody, opowiada historię swojego życia, która nie ogranicza się do jednej wersji. Każda wersja jest równouprawniona:równie prawdziwa, co fałszywa (dużo tu oczywiście wpływu „Przypadku”).
Planeta Małp. W klasycznej, pierwszej części cyklu, planetą małp jest Ziemia po katastrofie nuklearnej. Na zniszczonym przez ludzkość globie, po tysiącach lat panowanie przejmują inne naczelne. Im dalej w cykl, tym gorzej. Jako oddana fanka tego uniwersum, obejrzałam wszystko, ale zalecam tylko pierwszy film z Charltonem Hestonem, a potem można od razu skoczyć do filmów o Planecie Małp nakręconych w XXI wieku. Koniecznie zaś sięgnijcie po książkę Pierre’a Boulle’a – literacki pierwowzór Planety Małp. W ostatecznym rozrachunku, bardziej niż z wizją przyszłości, mamy tutaj do czynienia z głęboko humanitarną refleksją nad traktowaniem przez ludzi zwierzęta. I jest to refleksja wyjątkowo gorzka i przerażająca.
Dziwne dni. Kiedy Kathryn Bigelow kręciła ten film w roku 1995, przełom wieków wciąż należał do przyszłości. W tej wizji, narkotykiem końca millenium są nagrania wideo będące rejestracją cudzych przeżyć, tak jak je rejestruje ludzki mózg. Przyszłość w „Dziwnych Dniach” przede wszystkim oddaje klimat lęków i paranoi schyłku wieku. Mimo że nie był to wielki kinowy przebój i sporo w tym filmie sztampy z lat 90., Dziwne Dni to dobry zapis niepokoju i chaosu końca wieku i ciekawa wizja na każde kolejne schyłkowe czasy.
Kongres. Luźna adaptacja prozy Stanisława Lema. W roli Ijona Tichego Robin Wright jako Robin Wright. Świat przyszłości to świat wizji, tworzonych w ludzkim umyśle przez rozpylane w powietrzu przez władze narkotyki, a podróżujący przez niego bohater (w filmie bohaterka) powoli zrywa zasłony kolejnych warstw iluzji by ostatecznie dojść do przerażającej prawdy. Sekwencje przyszłości zostały nagrane w formie surrealistycznej animacji – to pomijając płeć bohatera, wierna ekranizacja „Kongresu futurologicznego”. Do literackiego pierwowzoru, reżyser dodaje jeszcze warstwę aktorską z dopisaną historią starzejącej się aktorki, która by móc przez kolejne dziesięciolecia istnieć na ekranie, pozwala zeskanować swoją postać do komputerowego awatara, który odtąd zastąpi ją w filmach. Obie opowieści – aktorska i animowana bardzo dobrze się uzupełniają w tym opowiadaniu o dyktacie i iluzji.
Obcy. Wszystkie części. Obowiązkowo. W przyszłości człowiek, a jego wcieleniem pazerna korporacja za wszelką cenę pragnąca posiąść niezawodną broń biologiczną pod postacią tytułowego gatunku Aliena, jest nie mniej żądny krwi i pozbawiony sumienia, niż kosmiczny drapieżnik. Nie ma dla nas ratunku. Obcy, poza tym, że jest filmem s-f jest też doskonałych thrillerem (część I), fajnym filmem akcji (część II) oraz surrealistyczną baśnią (część IV). Do tego Ellen Ripley to najlepsza ikona feminizmu jaką znam. Jeśli coś w tym strasznym świecie przyszłości jest dobre, to to, że nie istnieje w nim kwestia nierówności płci. Ale to pewnie dlatego, że pierwotnie rola Ripley była napisana dla mężczyzny.
o kurczę, ale mam dużo do nadrabiania! 😉 nie oglądałam z tej listy nic prócz „mr. nobody”, choć „oglądałam” to może słowo na wyrost, bo okropnie mnie znudził i znużył, i po pół godzinie wyłączyłam. dotąd oglądałam niewiele filmów sci-fi, chyba bardziej skupiałam się na książkach, ale może czas wreszcie i na filmy? 😉
Wierzę, że to taki film, który rzeczywiście może znudzić. Mnie akurat szalenie zauroczył, ale ja bardzo lubię rozwleczone narracje:)
Koniecznie obejrzyj „Obcego” (tam jest kot, więc musi ci się spodobać:))