Czyli o tym jakim językiem nie mówić o dzieciach…

„Kiedy moja fasolinka była w brzuszku, kopała mnie tak mocno. Wierciła się i pchała na ten wielki świat kiciputka jedna. I jak myślę o tych dzieciach z aborcji i z probówki, to tak myślę o tej pralince mojej, jak się tam rozpychała i płaczę i popiskuję ze smutkowania jak ona, gdy na świat przyszła.”

A ja pytam się: urodziłaś dziecko, czy ciastko?
Nosiłaś w brzuchu człowieka czy fasolkę wszystkich smaków?
Jak cię czytam, beko z mamuś na forach, to mnie los fasolki wcale nie wzrusza. Bo wyobraź sobie, że jadam fasolę. Dużo fasoli. Bo z niej podobno wszystko się robi, jak się nie je mięsa. A ja właśnie nie jem. To podobno nie po chrześcijańsku tak go nie jadać. Przecież bóg powiedział: czyń sobie ziemię poddaną i gryź kebaba. To drugie to może w Koranie dopiero dopisali, ale kto wie, ten wie, że bóg jest przecież jeden.
I nie po chrześcijańsku jest robić skrobanki i in vitro. Tak mówią w kościele, bo nagle im się przypomniało. Chociaż jak już to trzeba było gromić w ’87, ale wtedy przecież kościół z Polską o Polskę walczył. Teraz walczy z Polską o ziemię polską jemu należną zagrabioną. I o macice matek polek, by dzieci wychodziły z nich po bożemu.

Ty tymczasem, matko-polko, nosisz w macicy tej swojej, te swoje fasolki o smaku mydła, soli i wymiocin. A może to bezy lub praliny? Słodkie aż mdli, rozciągają żołądek. Odpinasz guzik. Zalegają w przełyku, robi ci się niedobrze. Zdecyduj się, co tam masz! Dziecko, czy ciastko?

Weszłam raz do internetu i płakłam. I mnie wzruszył los blastocyst, zygot i zarodków jeszcze mniej niż zwykle. Bo mi o nich opowiedziano zupełnie nie takim językiem. I pomyślałam, że aż strach jak mówimy o istniejących dzieciach.
Mówmy do dzieci ich językiem. Nie oczekujmy od nich, że zrozumieją nasze niezrozumiałe wywody. Traktujmy je poważnie. Ale traktujmy je również poważnie w dyskusji o nich między nami dorosłymi, szczególnie na poważne tematy. Nie da się tego robić infantylnym językiem. Raz, że w pewien sposób odziera on je z człowieczeństwa i godności, dwa, że nikt z tak wyrażonym zdaniem nie będzie się liczył. Ja się nie liczę, nie biorę go na poważnie.
Bo wiecie, weszłam raz na komentarze pod jakimś artykułem o aborcji. To było dwa lata temu i wciąż próbuję to odwidzieć. Nie dlatego, że płaczę po wyskrobanych zarodkach. Płaczę nad infantylną, emocjonalną dyskusją, która próbuje uchodzić za merytoryczną. A jeszcze bardziej płaczę nad tym, że o poważnych sprawach istniejących dzieci mówi i myśli się czasem tak niepoważnie. Albo wcale.

Podobno na początku było słowo.
Każde słowo to odpowiedzialność.
Podobno dziecko też.

W tym miesiącu na Rzeczovniku dziecko będzie nam przewodnikiem. Potraktujemy dzieciństwo śmiertelnie poważnie, gdyż nie jesteśmy ciastkiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top