Wczoraj zakończył się festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu, a ja znowu nie poszalałam na nim tak, jak bym chciała. Chociaż udało mi się zaliczyć więcej seansów, niż to zwykle bywało. Mojemu koledze, Pawłowi, ta sztuka nie wyszła: zamierzał wybrać się na jakieś filmy w tym tygodniu, a tu klops – festiwal się skończył.
We Wrocławiu latem praktycznie co tydzień zaczyna się jakiś festiwal. Z jednej strony, świetnie że dzieje się tak wiele i tak dobrze. Z drugiej, łatwo się w tym pogubić, albo o czymś zapomnieć, nawet jeśli ze wszystkich słupów krzyczą do nas plakaty.

W dużym mieście festiwale nieco się rozmywają. Takie wrażenie odnoszę przynajmniej na podstawie moich obserwacji wrocławskich. Być może jesteście w stanie podać mi jakiś kontrargument z innego polskiego miasta. Poproszę.

Miasta nie żyją tymi wydarzeniami jakoś szczególnie i to jest naturalne. Za dużo tych festiwali (muzycznych, filmowych, kulinarnych, sztuk wszelakich, długo by wymieniać) i za dużo ludzi, którzy w tym czasie mogą mieć ochotę na zupełnie różne rzeczy, niekoniecznie na śledzenie festiwali, albo których one w ogóle nie obchodzą. W zalewie tych wszystkich większych i mniejszych imprez łatwo jest również w ogóle o nich nie usłyszeć, a potem często żałować, że się nie usłyszało. Szczególnie jeśli nie jest to Przegląd Piosenki Aktorskiej, który ma ogromną tradycję i każdy wie, że jest pod koniec marca, czy właśnie Nowe Horyzonty, które są bardzo głośne i w dodatku częstują darmowym kinem na Rynku. Ja na przykład zawsze przegapiam Brave Festival. Zawsze, ale to zawsze o nim zapominam.

Z tego punktu widze20281 969960879692019 9131699924210728283 n 300x300 - Jak to jest, gdy festiwal jest w moim mieścienia letnie festiwale są przede wszystkim dla turystów i to takich, którzy przyjeżdżają specjalnie na nie. Dla mieszkańców, którzy nie dysponują zbyt dużą ilością czasu wolnego, czyli takich, którzy: nie wzięli specjalnie urlopu, nie są uczniami/studentami, tudzież bywanie na festiwalach nie jest ich pracą (to byłaby wspaniała praca), zostaje festiwal po godzinach. Czyli w sumie na pół gwizdka, bo mnóstwo wydarzeń dzieje się w godzinach pracy, a i poszaleć wieczorami za bardzo nie można, bo rano trzeba wstać. No chyba, że jesteście gotowi poświęcić cenne dni urlopowe na siedzenie w mieście. No niby w kinie, na spotkaniach autorskich i na koncertach, ale jednak we własnym mieście. To nie są tak do końca prawdziwe wakacje. Mi tych dni urlopu zawsze szkoda.

– Zaraz, zaraz! A kto w maju przebibał trzy cenne dni z przysługujących dwudziestu sześciu na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału?

– No dobrze, ja. Ale dostałam się na warsztaty, więc musiałam. Naprawdę, nie miałam wyboru.

Mieszkając w festiwalowym mieście i biorąc udział w festiwalowych wydarzeniach, zawsze czułam, że nie do końca jestem elementem festiwalowym. To znaczy: jestem tu, bawię się, przeżywam, ale nie przyjechałam tutaj specjalnie. Jestem elementem miejscowym, czyli trochę obcym. Po skończonym seansie najpewniej nie pójdę już na koncert, a w dniu, gdy wybieram się właśnie na koncert, pewnie nie pojawię się wcześniej na żadnym innym wydarzeniu. W dodatku nigdy nie mam karnetu. Nie opłaca się, bo na pewno nie znajdę czasu, by go wykorzystać w pełni. Na domiar złego karneciarze okropnie mnie wkurzają, bo się obwieszają tymi smyczami i mają osobną kolejkę. Tak przynajmniej było jeszcze kilka lat temu. Teraz już nie ma osobnych kolejek na Nowych Horyzontach, więc przestali mnie wkurzać. Obiecałam sobie, że za rok karnet sobie sprawię.11831718 973503766004397 7145837560584685363 n 300x300 - Jak to jest, gdy festiwal jest w moim mieście

Jak już wspomniałam, w dużym mieście festiwale się rozpływają. Czy jednak z tego powodu lepiej im w małych mieścinach, gdzie są wydarzeniami sezonu i mieszkańcy chcąc nie chcąc ich nie przegapią? Jeśli nawet nie wezmą czynnego udziału, to chociaż sobie przyjezdnych pooglądają, a to czasem niezłe freaki w końcu.

Woodstock nie mógłby się odbywać w dużym mieście, zamiast w Kostrzynie nad Odrą (a wcześniej w Żarach). To po prostu nie byłoby to samo.
Festiwal Dwa Brzegi w Kazimierzu nad Wisłą/Janowcu pewnie by nawet nie powstał, gdyby nie to, że stoi za nim Torbicka i telewizyjna dwójka.
Slot Art Festiwal w Lubiążu miałby zupełnie inną atmosferę, gdyby nie odbywał się w starym opactwie cystersów.

Nigdy nie pracowałam przy organizacji żadnego festiwalu, nie jestem więc w stanie porównać możliwości startu i rozwoju tych dziejących się w miastach dużych i małych. Na podstawie tego jednego czynnika ciężko wyrokować o sukcesie nowego przedsięwzięcia. A nuż, chwyci w małej miejscowości i ludzie zaczną do niej masowo przybywać, aż zabraknie miejsc hotelowych, miasto zyska sławę, a miejscowi zarobią na turystach. Z drugiej strony, takie ograniczenie przestrzeni może zmusić organizatorów do poszukania sobie miejsca w większym mieście, gdzie łatwiej rozwinąć skrzydła, gdzie jest lepsza infrastruktura i gdzie zwyczajnie zmieści się więcej festiwalowiczów, a sama impreza będzie mieć większą skalę i łatwiej będzie również rozbudować jej repertuar i zaprosić gości. Tak było przecież z Nowymi Horyzontami, które zaczynały w Sanoku, później przez kilka lat odbywały się w niewielkim Cieszynie, by w końcu wylądować we Wrocławiu.

IMG 20150718 122228 300x300 - Jak to jest, gdy festiwal jest w moim mieścieSama kwestię lokalizacji festiwalu jestem w stanie oceniać tylko z punktu widzenia widza. I z tego punktu festiwale w małych, czasami trudno dostępnych niezmotoryzowanej osobie miejscowościach, bywają dla mnie dość problematyczne. W tym roku bardzo chciałam wybrać się na jeden dzień na SLOTa i niestety nie udało mi się załatwić transportu (a to tylko 50 km od Wrocławia!), chociaż naprawdę się starałam. Podejrzewam, że nie byłam jedyną osobą, którą utrudniony dojazd zniechęcił ostatecznie do przyjazdu. I to są kwestie, na które organizatorzy festiwali w trudniej dostępnych miejscach nie mają wielkiego wpływu, a z którymi muszą się liczyć. Domyślam się, że moja nieobecność nie zrobiła SLOTowi wielkiej różnicy. W sumie to zrobiła ją tylko mnie, bo naprawdę chciałam pojechać. Za rok obiecuję sobie lepiej się zorganizować. Tak jak obiecuję sobie karnet na Horyzonty. Z karnetem będzie na pewno łatwiej. W końcu to festiwal w moim mieście, więc no kaman!

Teraz będzie klasyczny apel z internetu (aż mi się palce śmieją, o tak się śmieją, jak to piszę), czyli: WPISUJCIE MIASTA. Serio, wpisujcie i podzielcie się, jakie festiwale tam macie i jak je zaniedbujecie albo nie zaniedbujecie.
Dodam jeszcze w ramach ciekawostki, że tak obrodziło w te festiwale wszelakie, że nawet w moim rodzinnym, małym miasteczku jest taki mały Jarocin o słodko brzmiącej nazwie Czochraj Bobra. Słyszeliście kiedyś słodszą nazwę festiwalu muzycznego? Na pewno nie słyszeliście!

3 thoughts on “Jak to jest, gdy festiwal jest w moim mieście

  1. Znam ten ból. Często opuszczam w Katowicach festiwale typu Cropp Kultowe czy Ars Cameralis – zapominam/siedzę w pracy/bo coś. Jestem bywalcem OFF Festivalu i czuję się tu świetnie, ale to może przez to, że odbywa się na terenie zielonym, trochę oderwanym od miasta. Na Tauron Nową Muzykę nie dotrę w tym roku, bo jadę nad morze, i żałuję baaardzo. W natłoku tylu dobroci kulturalnych trudno spamiętać wszystko, a jeszcze trudniej zorganizować sobie czas pracy tak, żeby wszystko zaliczać 😉
    Pozdrawia Julita obnosząca się z plakietką na szyi na Nowych Horyzontach we Wrocławiu!
    http://www.modnefrele.pl

    1. W tym roku po latach miałam znów być na OFFie. W końcu grała Patti Smith! Niestety pozmieniały się plany. Może za rok: Byłam tam tylko raz, na pierwszym festiwalu, kiedy jeszcze odbywał w Mysłowicach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top