100 lat temu zakończyła się Wielka Wojna. Po czterech latach konfliktu, w którym od początku do końca już nikt nie rozumiał, co chodzi, a na pewno nie wiedzieli tego ginący w nim żołnierze i cywile. Ludzie uwięzieni latami w okopach wrócili do domów i miał zapanować pokój. Ale z tą wojną było jak z niezaleczonym przeziębieniem. Taka choroba z pozoru mija, ale już po kilku dniach cieknący z nosa katar daje ci znać, że to nie koniec. I chociaż próbujesz pozbyć się go doraźnymi środkami, to nic nie daje. Choroba wraca w końcu ze wzmożoną siłą i jest gorzej niż w najgorszych koszmarach. Tak wybuchła II Wojna Światowa.

*

11.11. to jest święto końca wojny, która się nie skończyła. Która ewoluowała, mutowała latami, by przerodzić się w kolejny konflikt. Która była przyczyną przyczyn kolejnej i nauczką dla ludzkości, która niczego się nie nauczyła. Jak zwykle w historii.

Koniec Wielkiej Wojny był początkiem Polski. Nie tylko Polski zresztą. To w końcu data upadku starych europejskich imperiów i powstania państw narodowych. Koncepcji, która wówczas wydawała się nowoczesną, logiczną i słuszną koleją rzeczy, ale dziś wiemy, że oparcie państwa na idei narodu prowadzi na manowce. Oczywiście idea narodu w teorii nie jest jeszcze złem. Miłość do ojczyzny nie jest złem. Złem jest nacjonalizm. Złem jest nienawiść do tego, co ojczyzną nie jest, czy raczej wyobrażenia tego, czym ona nie jest. Najczęściej właśnie do tego drugiego.

*

Mamy więc stulecie niepodległości Polski. Jest rok 2018. 79 lat po wybuchu kolejnej wojny, która była dla ludzkości kolejną nauczką. Tym razem taką, której ludzkość już nie mogła zignorować. Oczywiście ignorowała ją niemal od samego początku w mniejszym lub większym stopniu. Ale nie tak, jak ignoruje ją dziś. Rzadko twierdzę, że kiedyś było lepiej, ale naprawdę nigdy do tej pory symbole nazistowskie, faszystowskie, nacjonalistyczne i podobne garściami czerpiące z tych ideologii, a co gorsza najgorsze praktyki powyższych, nie miały się tak dobrze. I to w kraju, który naziści niemal zrównał z ziemią.

Ludzie mają krótką pamięć. Dlatego zawsze będą wojny.

*

Dzień niepodległości. 11 listopada 2018 roku, Warszawa. Po kilkudniowych przepychankach, fochach i powrotach oraz nieudolnej próbie zakazu pochodu nacjonalistów przez prezydentkę miasta, oficjalny marsz państwowy rusza przez stolicę wspólnie z marszem narodowców. Jest czerwono od rac. To jeden z najsmutniejszych dni w tym kraju od wielu lat, chociaż niektóre twarze w tym pochodzie nawet się cieszą. Gdy prezydent i rząd oficjalnie legitymizują poglądy ludzi pełnych nienawiści, którzy pod auspicjami władz państwowych wykrzykują tę nienawiść (a czym innym jak legitymizacją jest ten wspólny przemarsz?), to jest ci smutno. A nawet jest ci straszno. Potem w mediach powiedzą, że przecież w tym marszu szły rodziny z dziećmi. Cóż, w pochodach w nazistowskich Niemczech też było ich mnóstwo.

Zastanawia tylko, ile w tym wyrachowania, ile pogubienia, ile indolencji, a ile głupoty władz. O co w tym wszystkim chodzi i co oni sobie do cholery myślą? I po co im to wszystko? PiS i bez narodowców ma wysokie poparcie, a romans z nimi nie przyniesie nic dobrego. W tej chwili umacnia nacjonalistów, którzy ostatnimi czasy wcale nie przędą tak dobrze, jak się zdaje. Narodowcy to jest problem. Problem, który musi odbić się PiSowi czczkawką. Tylko za jaką cenę?

Ten sam czas we Wrocławiu. Marsz organizowany przez Rybaka (tego od spalenia kukły Żyda) i byłego księdza Międlara gromadzi tysiące ludzi. Czoło stawia im pokojowa konttrmanifestacja pod barem Barbara. Moja znajoma, Natalia, dostaje w głowę jajkiem, gdy śpiewa hymn. Hymn Polski obraża polskich nacjonalistów, gdy śpiewa go ktoś inny. Dwie inne osoby dostają już butelkami. Są ranne.

To jest moje miasto. To jest mój kraj. A jakby tego dnia nie mój. 11.11. chciałam z niego tylko uciekać. Dwunastego już mi przeszło. Zastanawiam się, czy dokładnie tak samo nie mieli porządni ludzie, którzy w moim mieście mieszkali przed wojną.

*

Najgorsze jest to, że podobne rzeczy, może trochę inne, ale jednak podobne, to nie tylko w Polsce. To byłby pikuś dla świata, tylko w Polsce.

I nie chodzi o to, że demony nacjonalizmów wychodzą z ukrycia. One nigdy nie poszły spać. bo zawsze są ludzie, którzy żyją idiotyczną dumą z nieswoich zasług i nienawiścią. Są różne punkty zapalne, które mają dużo wspólnego z kryzysami, ekonomią, niepewnością i strachem. Te punkty co jakiś czas uatrakcyjniają nacjonalistyczne wizje i płynące z nich proste odpowiedzi.

Chodzi o to, że ktoś te demony karmi i to karmi własnym ciałem. Nacjonalizm zjada Polskę i jeśli nic z tym nie zrobimy, to nas zje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back To Top